Amanda wraz z dwójką nauczycieli siedziała przy stole popijając powoli swoją poranną porcję krwi. W tym samym czasie Elrik próbował dojść do siebie po wczesnej pobudce, a Hideo swoim zabójczym wzrokiem patrzył się w stół. Tą względną ciszę przerwało stukanie butów o kamienną podłogę, po chwili w sali znalazła się Ro. Kiedy spostrzegła trójkę znanych jej twarzy od razu ruszyła w ich stronę.
-Dzień... - zaczęła ale ziewnęła. - ...Dobry!
-Witaj Rosel! - przywitała ją kobieta. -Usiądź, napij się czegoś i coś zjedz. Czeka nas dużo zwiedzania - poinformowała spokojnie dziewczynę i wskazała jej miejsce na przeciwko siebie.
Elfka posłusznie zajęła wskazane jej miejsce, zrobiła sobie herbatę i nieobecnym wzrokiem zaczęła patrzeć się w nią. Trwała by w tym stanie gdyby nie jeden z mężczyzn siedzących obok wampirzycy.
-Huh? A gdzie zgubiłaś Merkucja? - zapytał uśmiechają się w jej stronę Elrik.
-Em... jak wyszłam z pokoju to w jego pokoju było całkiem cicho. Może jeszcze śpi? - odpowiedziała i upiła łyk napoju. Gorzki smak uderzył w jej kubki smakowe, skrzywiła się nieznacznie i już chciała poprosić o cukier, gdy nagle zauważyła przed sobą pszczółki. Trzymały one grupowo naczynko w którym znajdowała się żółta, kleista, słodka ciecz. Zamrugała zdziwiona i przetarła oczy jednak robale nie zniknęły. Zaczęły powoli wlewać do jej naparu miód. Rosel patrzyła na to z szeroko otwartymi oczami. Po chwili kiwnęła im głową w geście że już wystarczy, a one odleciały. Elfka odprowadziła je wzrokiem do drugiej części pomieszczenia gdzie najwidoczniej musiała znajdować się kuchnia.
-Zaskoczona? - zapytała wesoło dyrektorka.
Ro upiła łyka tym razem przyprawionego napoju i uśmiechnięta z powodu jego słodyczy odstawiła powoli filiżankę i odpowiedziała.
-I to jak! Czegoś takiego nie widzi się za często! A raczej w ogóle!
-Miło że ci się podoba - uśmiechnęła się Amanda. -Za chwilę będzie siódma, a pana Chanson wciąż nie widać. Może trzeba będzie po niego pójść? - powiedziała i spojrzała się pytająca na Elrika. Ten tylko skinął głową i już miał wstać gdy ponownie w holu rozległo się stukanie butów. Tyle że tym razem kroki były bardziej słyszalne. Widocznie właściciel się wkurzył i musiał sobie potupać.
Kiedy odgłos zaczął się nasilać do sali wszedł chłopak. Jakby wiedział gdzie znajdują się osoby, których szukał bez zawahania podszedł do stolika i usiadł w pewnej odległości od elfki.
-Witaj Merkucjo! - powiedział wesoło Elrik.
Tamten tylko prychnął w odpowiedzi i utkwił swój wzrok w talerzu przed sobą. Nauczyciele spojrzeli się po obydwóch uczniach i następnie zerknęli na siebie znacząco. Nowi wybrańcy byli w o wiele gorszym stanie niż wczoraj po długiej podróży. Dziewczyna już całkowicie ożywiona zagadała do chłopaka wyjątkowo męczeńskim głosem jak na siebie.
-Poduszka? - zapytała się patrząc na niego.
On tylko podniósł głowę do góry i spojrzał się na nią jak na wariatkę. Potem zamyślił się próbując wytłumaczyć głupią wypowiedź swojej towarzyszki jednak kiedy mu się to nie udało postanowił się dowiedzieć o co jej chodziło.
-Co?
-No... poduszka? Czy ciebie też obudziła poduszka? - zaśmiała się.
-Co? - powtórzył pytanie, nie dowierzając w to co usłyszał.
-Wytłumaczenie tego należy do moich obowiązków - powiedział Hideo. -Otóż w naszej szkole praktykuje się nowoczesne sposoby na budzenie uczniów. Nikomu z nas nie chce się łazić od drzwi do drzwi i użerać z wami więc postanowiliśmy wymyślić coś... ciekawszego ale dla nas. Są różne rodzaje "budzików". Jeden z nich to taki że poduszka o danej godzinie podnosi się do góry i przy tym zrzucając głowę osoby śpiącej budzi ją. Jednak jest też taka modyfikacja że ona go po prostu pożera, a on musi się jakoś wydostać. Są także chochliki, które w tradycyjny sposób budzą lub zrzucają z łóżka, wszystko zależy od humorku stworka. Jest też możliwość rozpylenia jakiejś smrodliwej substancji w pokoju, itp.
-Zapalenie pościeli, wylanie wody - zaśmiał się mag.
-Uczniom nie jest do śmiechu - skomentował chłodno Merkucjo i nalał sobie herbaty.
Upił łyk, a potem kolejny. Odsunął filiżankę od siebie. Spojrzał kątem oka na dziewczynę która wpatrywała się w niego. Uniósł jedną brew pytająco.
-Smakuje ci? - zapytała nagle.
-Trochę za słaba moim zdaniem - odpowiedział i napił się ponownie.
Elfka trochę zasmucona faktem że Meruś nie zobaczy tych pszczół spojrzała się na swój pusty talerz, a potem na tacę z wędliną.
-Hym? - spojrzała się za siebie. -Znów zgubiłam Negro!
-Poszedł na swoje śniadanie, widziałam go tam jak odwiedzałam swoją poczwarę- powiedziała dyrektorka.
-A to dobrze wiedzieć! - uśmiechnęła się. -Właśnie byłam zdziwiona że państwo też nie macie ich przy sobie!
-Towarzysze sami automatycznie wiedzą gdzie muszą pójść by coś zjeść, a niektóre po prostu polują lub przychodzą tutaj ze swoimi opiekunami. Twój zapewne poszedł do specjalnej stajni - uspokajał ją Amdeus.
-Towarzysze? Chodzi o tą czarną poczwarę? - zapytał chłopak odsuwając porcelanowe naczynie od ust.
-To nie jest poczwara! - wykrzyknęła zbulwersowana Ro. -Tylko gryf! On też ma uczucia! W przeciwieństwie do ciebie... - powiedziała do siebie cicho, żeby chłopak jej nie usłyszał.
-A właśnie Merkucjo... gdzie twój towarzysz? - zapytała po chwili wampirzyca.
-Słucham? - spojrzał zdziwiony na kobietę. -To ja mam mieć takie coś?! - zapytał zdziwiony, unosząc brew i odsuwając lekko głowę do tyłu.
-Każdy w naszej szkole ma towarzysza...z małymi wyjątkami, ale ty musisz mieć! - powiedziała stanowczo. -Gdzie masz taki mały zwitek, który podarował ci Elrik?
Chłopak wciąż nie zmieniając wyrazu twarzy zaczął grzebać w skórzanej torbie, którą miał przypiętą do pasa po lewej stronie. Chwilę później wyciągnął z niej mały kawałeczek papieru. Spojrzał się pytająco na nauczycieli przed sobą i otworzył zwitek.
Na środku kartki widniał znak w kształcie płomieni. Ułamek sekundy później kartka zaczęła się palić, odleciała z ręki właściciela na podłogę i tam płomień rozrósł się. Wyglądało to jak małe ognisko. Po chwili zaczęły z niego strzelać małe iskierki, które z czasem robiły się coraz większe aż ogień nagle zgasł, a z dymu jaki się przy tym zrobił wyłoniła się postać. Ogromnej wielkości lew o nietoperzowych lub demonicznych skrzydłach. Dumnie kroczył w stronę swojego właściciela, a kiedy się przy nim znalazł otworzył swoje żółte bez źrenicowe oczy.
-Ether, na każde wezwanie i zawołanie. Do usług, panie... - powiedział mierząc chłopaka wzrokiem, a na ostatnie swoje słowo skinął łbem.
-Mantikora, nieźle! - powiedział damski głos, który począł zbliżać się do zbiorowiska.
-O Harvo, już nie śpisz? Dosyć wczesna pora jest, czyż nie? - powiedziała wesoło dyrektorka widząc swoją przyjaciółkę.
-Wiesz że jestem rannym ptaszkiem - zaśmiała się i stanęła za wybrańcami. -Witam was jestem Harva Trax, wasza nauczycielka od jazdy konnej jak i opieki nad magicznymi stworzeniami!
-Miło mi panią poznać! Ja jestem Rosel Arquero, a to jest... - elfka z rozpędu chciała przedstawić swojego towarzysza jednak on postanowił sam to zrobić.
-Merkucjo Arronie Chanson, jak się on pani podoba to może go pani zabrać - powiedział patrząc na "swoją" pokrakę.
-Ja tu ci się tak ładnie przedstawiam, odstawiam na początku piękne widowisko z ogniem, a ty mnie oddać chcesz?! Okrutny żeś ty ale wiedz że lubię takich ludzi! - powiedział szczerząc kły lew.
-Meruś! Będziesz miał na czym latać, a nie na pieszo zasuwać! - wykrzyknęła Ro, zdając sobie sprawę co może zrobić nowy kompan chłopaka.
-Przestań z tym "Merusiem"! - warknął w jej stronę. -I tak bym z tego nie skorzystał - prychnął.
-Hymm...Meruś! Może ty masz lęk wysokości?! - wydarła się Ro.
-Tobie ta poduszka mózg wyprała że takie głupie rzeczy mówisz? - wysyczał przez zęby człowiek. -Bo nawet jak na ciebie te wypowiedzi są poniżej poziomu
-Nieee? Chyba bym poczuła że coś takie się stało! - powiedziała zbulwersowana.
-Boże... - powiedział i zasłonił twarz dłonią.
-Wierzący się odezwał! - zironizowała nie zmieniając swojego tonu.
-Zjedzcie coś, macie 15 minut potem idziemy! - przerwała kłótnię dyrektorka spoglądając gniewnie na uczniów.
Młodzież zabrała się na konsumpcję. Potrawy były najróżniejsze pod względem pochodzenia, zjadliwości jak i koloru. Od żółtych przez czerwone aż po niebieskie, nie pomijając kolorów pochodnych. Można było zjeść najnormalniejszą owsiankę, która serwowana jest chyba na całym świecie, a nawet tęczowe owoce Chody, świętego drzewa, które wydaje plony raz na 4 lata 7 miesięcy 28 dni i pół godziny.
-Można je znaleźć we wszystkich kolorach tęczy, a każdy z nich posiada inny smak. Na całe drzewo zdarza się zawsze jeden nietypowy kwiat, może on przybrać kolor czarny lub biały. Pierwsza barwa pojawia się gdy w świecie zaczynają przeważać zło, a ta druga gdy dobro. Istnieją także tęczowe owoce, na drzewie wyrastają maksymalnie 3 takie, każdy kto je skosztuje przypomni sobie najwspanialsze wspomnienie związane z jakimś smakiem - młody Chanson zerkał w stronę nauczyciela z względnym zainteresowaniem. Chwycił żółty i odgryzł kawałek. Poczuł dobrze mu znany smak najnormalniejszej w świeci gruszki. Zjadł cały i zostawił tylko cienką gałązkę, która znajdowała się tam zamiast pestki lub ogryzka z nimi. -Jako że z owoców nie da się pozyskać nasion na dalsze rozsiewanie drzewa jest ono unikatowe. Według legend kiedyś przynajmniej jedna taka roślina rosła w każdym mieście i posiadała możliwość rozsiewania się dalej jednakże Strilei Władca Podziemi spalił wszystkie prócz tego, z którego zrywamy kwiaty... Ale! Nałożył na nie klątwę i właśnie dlatego straciło ono pestki! - powiedział budującym głosem napięcie Elrik. -Ale to tylko bajki! - zaśmiał się po chwili, a czar prysł.
Merkucjo, który wpatrywał się w nauczyciela od razu stracił nim całkowite zainteresowanie i zabrał się za pieczone smocze ogony. Elfka jednak zaintrygowana całą historią zerkała w stronę różnobarwnych przysmaków.
-One takie ładne kolorowe są! Ale po co rosły we wszystkich miastach? Aż takie dobre? - zapytała patrząc na szczątki owocu, którym zajął się chłopak.
-Dobre może i są, zależy od gustu. Jednakże powód dzięki któremu znajdowały się w najróżniejszych miejscach był prosty. Jako że wyrasta na nich jeden "dobry" lub "zły" owoc mieszkańcy łatwo mogli określić czy muszą się obawiać o swoje życie. Kiedyś jak tych roślin było więcej ich plon wskazywał stężenie wrogów w okolicy około 10 kilometrów. Teraz ostatni już osobnik tej rasy musiał wykształcić sobie większe "pole ostrożności".
-To w końcu jak te wszystkie drzewa zniknęły z miast? Bo skoro tamta opowieść o tym złym była nie prawdziwa to jak to się stało? - zapytał złotooki.
Dyrektorka już chciała odpowiedzieć na pytanie lecz... - A tego dowiecie się na najbliższej lekcji historii oraz mitów i legend, ponieważ będziecie to przerabiać na obydwóch zajęciach!- ... przerwał jej Elrik.
Po skończonym posiłku, Dyrektorka zaproponowała zwiedzanie szkoły. Wszyscy wstali i poszli w stronę ogromnych drzwi prowadzących na korytarz. Skierowali się w stronę biblioteki, znajdującej się naprzeciwko jadalni.
-Łaaał! Ile tu książek! - powiedziała elfka chwilę po przekroczeniu progu drzwi.
-1 453 893 576 404 - odpowiedział Hideo, biorąc słowa Elfki na poważnie.
-Serio? Przestałem liczyć 11 852 książki temu... - odparł lekko zdziwiony Fox.
-Dobrze dzieciaki... - zaczęła wampirzyca - a więc tu znajduje się dział z księgami historycznymi, a dalej na temat stworzeń magicznych. Mamy tu jeszcze dział, fantastyczny, geograficzny, w którym znajdziecie dużą ilość map, o kosmosie, o rodzajach broni, religiach, roślinach i ich zastosowaniu, językach, oraz wiele wiele innych. W skrócie na każdy przedmiot znajdziecie książkę, która wam pomoże w nauce.
-Chodźmy teraz pozwiedzać sale lekcyjne! - zaproponował Elrik.
Wszyscy ruszyli za nim w stronę wyjścia. Merkucjo wychodząc szybko ogarnął pokój wzrokiem. Mimo iż stał praktycznie przy samym wejściu rozmiar pomieszczenia przeraził go. Przed nim rozciągały się liczne półki, zapełnione książkami, aż do sufitu, który był nadzwyczaj wysoko.
-Biblioteka ma mniej więcej wysokość dwóch pięter - skomentował mag widząc rozglądającego się człowieka.
-Warto wiedzieć - mruknął i przeszedł obok mężczyzny.
-To teraz sale lekcyjne! - powiedziała radośnie Ro.
wtorek, 16 września 2014
wtorek, 19 sierpnia 2014
Z punktu widzenia wybrańców
#Wybrańcy#
Krocząc wśród ciemności panujących na zewnątrz podążali w stronę potężnych drewnianych, okutych w blachę drzwi. Prowadziły one, jak się potem dowiedzieli, do ogromnego holu. Szli po fioletowo-błękitnym dywanie, który był rozłożony na całej długości sali, prowadząc aż do schodów, a zarazem po nich. Cały zamek, a w tym hol, oświetlony był pochodniami znajdującymi się na ścianach. Dyrektorka zatrzymała się przed schodami i odwróciła w stronę reszty.
-Jutro dokładniej zwiedzicie Akademię, jednak musicie wiedzieć że po lewej znajduje się jadalnia, zaś po prawej nasza wspaniała biblioteka! - powiedziała dumnie. -Teraz udamy się na trzecie piętro do waszych pokoi... proszę za mną.
Powiedziała i ruszyła do góry. Szli bardzo długo krętymi schodami, jakby nie miały końca. Powoli i mozolnie podążali za dyrektorką, która cały czas starała się podtrzymywać rozmowę z wybrańcami. Po drodze informowała ich które piętro właśnie minęli. Gdy wreszcie doszli do trzeciego piętra, kobieta skręciła w lewo. Ich oczom ukazał się kolejny korytarz, tylko tu co kawałek były drzwi.
-Tutaj znajdują się pokoje uczniów - oznajmiła im Amanda i ruszyła w głąb korytarza.
Minęli dość dużą ilość drzwi nim się zatrzymali. Kobieta spojrzała wpierw na Ro, potem na Merkucja i Elrika.
-Więc tak... - zaczęła. -Ten oto pokój należy do naszej optymistki - uśmiechnęła się do elfki i wskazała jej drzwi. -A tamten do pana Chanson.
-Dzieciaki! - zaśmiał się Fox, jednak napotykając lodowaty wzrok chłopaka poprawił się. -Uczniowie...jutro punkt siódma widzimy się na śniadaniu! Po nim rozpoczniemy naszą przechadzkę po zamku, abyście kolejnego dnia nie zgubili się idąc na zajęcia!
Rosel uśmiechnęła się szeroko słysząc że pójdzie w końcu na lekcje, zaś Arronie wszedł do swojego pokoju i rzucając ostatnie spojrzenie wszystkim, zamknął drzwi. Elfka ziewnęła.
-To ja pójdę już spać... nie mogę się doczekać jutra! Nowi ludzie... nauczyciele...uczniowie! - zaczęła na nowo rozkręcać się Ro.
-Idź już spać! - wysyczał ktoś z ciemnej części korytarza.
Po chwili przed wszystkimi z cienia wyłonił się Hideo. Spojrzał się surowym wzrokiem na dziewczynę. Ta jednak niezrażona wpatrywała się w niego.
-Dobry wieczór! - powiedziała wesoło, jednak wzrok nauczyciela nie uległ zmianie. -Przepraszam już idę... - powiedziała i zniknęła się w swoim pokoju.
-Czemu jesteś dla niej taki okrutny? - zapytał Amdeus z miną zbitego psa.
-Trzeba uczyć dzieciaki dyscypliny! - warknął.
Nagle drzwi od pokoju elfki się otworzyły, a ona wyjrzała zza nich z wielkim bananem na twarzy.
-No ale wie pan... - nie dane było jej skończyć.
-Idź już do jasnego elfa spać! - wydarł się chłopak ze swojego pokoju.
Ona szybko zamknęła za sobą drzwi, a wszyscy obecni na korytarzu spojrzeli się po sobie.
-Będą żyć jak elf z człowiekiem - podsumował Elrik.
-Tak - potwierdziła dyrektorka. -Może my też udamy się na spoczynek?
-A może by tak... - zaczął Elrik.
-Smokogrzmot? - zapytał beznamiętnie Hideo.
-Nom! - odpowiedział wesoło młodszy mężczyzna.
-Dobrze... ale tylko jedną partyjkę! - odpowiedziała Amanda siląc się na surowy ton jednak po chwili była cała w skowronkach na myśl o nocnej rozgrywce.
Cała trójca nauczycieli ruszyła w stronę biblioteki. Zostawiając nowych podopiecznych samym sobie.
-Jutro dokładniej zwiedzicie Akademię, jednak musicie wiedzieć że po lewej znajduje się jadalnia, zaś po prawej nasza wspaniała biblioteka! - powiedziała dumnie. -Teraz udamy się na trzecie piętro do waszych pokoi... proszę za mną.
Powiedziała i ruszyła do góry. Szli bardzo długo krętymi schodami, jakby nie miały końca. Powoli i mozolnie podążali za dyrektorką, która cały czas starała się podtrzymywać rozmowę z wybrańcami. Po drodze informowała ich które piętro właśnie minęli. Gdy wreszcie doszli do trzeciego piętra, kobieta skręciła w lewo. Ich oczom ukazał się kolejny korytarz, tylko tu co kawałek były drzwi.
-Tutaj znajdują się pokoje uczniów - oznajmiła im Amanda i ruszyła w głąb korytarza.
Minęli dość dużą ilość drzwi nim się zatrzymali. Kobieta spojrzała wpierw na Ro, potem na Merkucja i Elrika.
-Więc tak... - zaczęła. -Ten oto pokój należy do naszej optymistki - uśmiechnęła się do elfki i wskazała jej drzwi. -A tamten do pana Chanson.
-Dzieciaki! - zaśmiał się Fox, jednak napotykając lodowaty wzrok chłopaka poprawił się. -Uczniowie...jutro punkt siódma widzimy się na śniadaniu! Po nim rozpoczniemy naszą przechadzkę po zamku, abyście kolejnego dnia nie zgubili się idąc na zajęcia!
Rosel uśmiechnęła się szeroko słysząc że pójdzie w końcu na lekcje, zaś Arronie wszedł do swojego pokoju i rzucając ostatnie spojrzenie wszystkim, zamknął drzwi. Elfka ziewnęła.
-To ja pójdę już spać... nie mogę się doczekać jutra! Nowi ludzie... nauczyciele...uczniowie! - zaczęła na nowo rozkręcać się Ro.
-Idź już spać! - wysyczał ktoś z ciemnej części korytarza.
Po chwili przed wszystkimi z cienia wyłonił się Hideo. Spojrzał się surowym wzrokiem na dziewczynę. Ta jednak niezrażona wpatrywała się w niego.
-Dobry wieczór! - powiedziała wesoło, jednak wzrok nauczyciela nie uległ zmianie. -Przepraszam już idę... - powiedziała i zniknęła się w swoim pokoju.
-Czemu jesteś dla niej taki okrutny? - zapytał Amdeus z miną zbitego psa.
-Trzeba uczyć dzieciaki dyscypliny! - warknął.
Nagle drzwi od pokoju elfki się otworzyły, a ona wyjrzała zza nich z wielkim bananem na twarzy.
-No ale wie pan... - nie dane było jej skończyć.
-Idź już do jasnego elfa spać! - wydarł się chłopak ze swojego pokoju.
Ona szybko zamknęła za sobą drzwi, a wszyscy obecni na korytarzu spojrzeli się po sobie.
-Będą żyć jak elf z człowiekiem - podsumował Elrik.
-Tak - potwierdziła dyrektorka. -Może my też udamy się na spoczynek?
-A może by tak... - zaczął Elrik.
-Smokogrzmot? - zapytał beznamiętnie Hideo.
-Nom! - odpowiedział wesoło młodszy mężczyzna.
-Dobrze... ale tylko jedną partyjkę! - odpowiedziała Amanda siląc się na surowy ton jednak po chwili była cała w skowronkach na myśl o nocnej rozgrywce.
Cała trójca nauczycieli ruszyła w stronę biblioteki. Zostawiając nowych podopiecznych samym sobie.
§Rosel§
Gdy tylko Rosel zamknęła drzwi od pokoju ,po dwukrotnym upominaniu jej, zaczęła przyglądać się miejscu, w którym się znajduje. Stojąc przed drzwiami, widziała na przeciwko siebie duże okno, a za nim drzewa kołyszące się z lewej na prawą przez wiatr. Słyszała ich szum. To była jedna z tych rzeczy, która ją naprawdę uspokajała. Odłożyła plecak na dwukolorowym dywanie koło łóżka i rozglądała się dalej. Z drugiej strony stało biurko z planem zajęć, na który swoją drogą aż strach było patrzeć. Wyjęła z szafy pidżamę i się w nią przebrała. Po chwili zaczęła się zastanawiać... "Skąd tu się wzięła moja pidżama?..." Wzruszyła ramionami i rozpakowała plecak.
-Zaraz zaraz... Gdzie jest Negro?!- wstała na równe nogi i zaczęła się zastanawiać. Wychyliła się okno z nadzieją, że jest gdzieś blisko na dworze. Na szczęście zauważyła go przechadzającego się na dole. wyglądał jak by czegoś szukał. Gdy tylko zobaczył swoją właścicielkę w oknie podleciał i od razu położył się na środku pokoju na dywanie.
-Gdzie ty ten cały czas byłeś?- zapytała.
-Zrobiłem się głodny więc poszedłem wgłąb lasu poszukać czegoś.
-Głuptasie!- uśmiechnęła się Ro- przecież w plecaku mam dużo jedzenia.
Mówiąc to, sięgnęła po plecak i poczęstowała towarzysza pysznymi kanapkami, które zrobił jej kucharz na drogę. Gdy się już najadł, położył się i zasnął, a chwile potem także młoda elfka.
-Zaraz zaraz... Gdzie jest Negro?!- wstała na równe nogi i zaczęła się zastanawiać. Wychyliła się okno z nadzieją, że jest gdzieś blisko na dworze. Na szczęście zauważyła go przechadzającego się na dole. wyglądał jak by czegoś szukał. Gdy tylko zobaczył swoją właścicielkę w oknie podleciał i od razu położył się na środku pokoju na dywanie.
-Gdzie ty ten cały czas byłeś?- zapytała.
-Zrobiłem się głodny więc poszedłem wgłąb lasu poszukać czegoś.
-Głuptasie!- uśmiechnęła się Ro- przecież w plecaku mam dużo jedzenia.
Mówiąc to, sięgnęła po plecak i poczęstowała towarzysza pysznymi kanapkami, które zrobił jej kucharz na drogę. Gdy się już najadł, położył się i zasnął, a chwile potem także młoda elfka.
~Merkucjo Arronie Chanson~
Miał nadzieję że kiedy zatrzaśnie za sobą drzwi to będzie już koniec i nastanie wreszcie błoga cisza...jednak jego nowa znajoma musiała rozwiać te marzenia swoim gadulstwem. Warknął w jej stronę parę słów nawet nie otwierając drzwi. Kiedy sprawiedliwości stało się zadość stanął opierając się o drzwi i dokładniej rozglądając się po pokoju. Łóżko znajdowało się w lewym koncie pomieszczenia i ustawione było wzdłuż równoległej do drzwi ściany. Przed nim mieściła się szafka nocna z lampą naftową, a w nogach stał drewniany kufer. Po prawej stronie od łóżka znajdowało się dość duże okno, zaś w kącie stała ogromna szafa na ubrania. Od drzwi na lewo mieściło się biurko, a przy nim drewniane potężne krzesło. Na nim znajdowała się kolejna lampa naftowa oraz plan lekcji. Na samym środku pokoju był błękitno-fioletowy dywan. Wszystkie drewniane rzeczy były wykonane z dość ciemnego gatunku owego materiału, którego chłopak nie znał.
W pomieszczeniu było dosyć jasno gdyż księżyc będąc w pełni wyjątkowo dobrze i silnie odbijał promienie słoneczne. Merkucjo położył swój plecak na kufrze i zaczął wypakowywać swoje rzeczy. Po jakimś czasie na biurku znalazła się sterta papierów oraz parę obitych w skórę notatników. W szafie wylądowały ubrania, jednakże dziwne było to, że w niej znajdowały się jego ciuchy z domu. "No tak...szkoła magii...". Do skrzyni wpakował jeszcze parę różnych drobiazgów, plecak oraz broń, zaś na niej położył lutnię. Po chwili zastanowienia ponownie chwycił w ręce lutnie i usiadł z nią na podstawie okna. Spojrzał się na księżyc, a następnie zaczął grać na instrumencie melodię, którą kiedyś znało więcej osób niż on sam...
W pomieszczeniu było dosyć jasno gdyż księżyc będąc w pełni wyjątkowo dobrze i silnie odbijał promienie słoneczne. Merkucjo położył swój plecak na kufrze i zaczął wypakowywać swoje rzeczy. Po jakimś czasie na biurku znalazła się sterta papierów oraz parę obitych w skórę notatników. W szafie wylądowały ubrania, jednakże dziwne było to, że w niej znajdowały się jego ciuchy z domu. "No tak...szkoła magii...". Do skrzyni wpakował jeszcze parę różnych drobiazgów, plecak oraz broń, zaś na niej położył lutnię. Po chwili zastanowienia ponownie chwycił w ręce lutnie i usiadł z nią na podstawie okna. Spojrzał się na księżyc, a następnie zaczął grać na instrumencie melodię, którą kiedyś znało więcej osób niż on sam...
środa, 6 sierpnia 2014
Z punktu widzenia wybrańców
#Wybrańcy#
Wstał nowy dzień, ptaszki ćwierkały, a przyroda budziła się do życia. Nowi wybrańcy spaliby jeszcze gdyby nie...
-Drzewiec! - krzyknął Merkucjo odskakując do tyłu. W miejscu w którym wcześniej stał spoczywała teraz wielka łapa żywego drzewa. -Osłaniaj mnie przez chwilę, muszę wyjąć truciznę!
Rosel ledwo przytomna zauważyła wielką gałąź lecącą w jej stronę. Zapewne zostałyby zgnieciona gdyby nie Negro który szybko ją odepchnął.
Kiedy elfka idealnie przyciągała na siebie całą uwagę stwora, chłopak nasączył swoje sztylety w truciźnie i rzucił się na niego. Wybiegł przed dziewczynę i przejął rolę ruchomego celu, jednak wcześniej rzucił kompance fiolkę z wywarem.
-Nasącz strzałę i wyceluj ją w serce! - zarządził i zadał pierwszy cios w nogę stwora.
Dziewczyna zdziwiona popatrzyła się na czarny płyn i zrobiła tak jak jej powiedział. Chciała wycelować w miejsce które jej wskazał ale było ono szczelnie zasłonięte. "Gdyby się nie ruszał to dałabym radę wcelować w tę przerwę w jego korze". Ku jej zdziwieniu drzewiec zatrzymał się w miejscu.
-Dalej! - usłyszała krzyk chłopaka. Szybko napięła łuk i wystrzeliła. Strzała dosięgła celu! -Chodź! - usłyszała głos złotookiego tuż przy sobie, a po chwili została brutalnie odciągnięta do tyłu.
Kiedy się zatrzymali drzewo spadło idealnie metr od nich. Merkucjo puścił Ro i udał się po swój plecak, który porzucił jakiś kawałek dalej.
-Teraz dopiero widzę jakie to było duuże - powiedziała Elfka patrząc na drzewca.
Chłopak spojrzał się na "trupa" leżącego na ziemi ale nic nie powiedział. Zapakował swoje rzeczy, założył plecak i stanął patrząc na dziewczynę.
-Ruszamy? - zapytał.
-Yhym! - pokiwała głową na znak że się zgadza.
Po chwili marszu, a zarazem milczenia Ro zdecydowała się odezwać do Arronia.
-A wiesz że nie musiałeś dawać mi tej trucizny?
-Hym? - uniósł zdziwiony brew. - Samą strzałą byś go nie zabiła.
-No ale ja potrafię sprawić że strzała będzie zatruta! - uśmiechnęła się.
-Serio? - zapytał wręcz błagalnie, jeśli tak potrafi, Merkucjo przechylając głowę w stronę Rosel.
-No! - powiedziała z entuzjazmem.
Merkucjo zarzucił kaptur na głowę i ruszył szybciej przed siebie. Ro starała się dotrzymać mu kroku. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Po paru godzinach zauważyli że las staje się coraz rzadszy. Jakąś godzinę później wyszli na otwartą przestrzeń.
-Patrz Meruś Akademia! - wykrzyknęła uradowane elfka.
Chłopak zmierzył ją swoim wzrokiem i rzekł:
-Gdyby wzrok mógł zabijać już by nie żyła... - powiedział próbując się uspokoić.
-Cały Meruś... - westchnęła. -Teraz tylko trzeba przedostać się na drugą stronę! - powiedziała optymistycznie patrząc na przepaść, która znajdowała się kawałek przed nimi.
-Jakaś propozycja? - zapytał ignorując z wielkim trudem przezwisko.
-Wsiadasz? - zapytała wchodząc na swojego chowańca elfka.
-Hym? - mruknął mierząc gryfa wzrokiem.
Następnie podszedł do krawędzi urwiska i spojrzał w dół. Na samym dnie znajdowała się rwąca rzeka, a w niej wiele ostrych jak brzytwa kamieni. Chłopak jeszcze raz spojrzał na zwierza.
-To widzimy się po drugiej stronie - powiedział chłodno i wyjął sztylety.
-On nie lubi sobie ułatwiać życia... - pokręciła głową. -Jak tam chcesz - wzruszyła ramionami i odleciała.
Dosłownie po pięciu sekundach była po drugiej stronie. Merkucjo dopiero podszedł do krawędzi i wyjmował coś z torby. Wyjął z niej jakąś fiolkę i poruszył nią na boki. Trochę zniesmaczony wyciągnął rękę i wylał jej zawartość do rzeki. Szybko schował szklany przedmiot z powrotem do plecaka. Następnie chwycił sztylety i skoczył.
-Co on robi? - mruknęła zdziwiona dziewczyna do Negro.
Młody alchemik niczym asasyn leciał coraz szybciej w dół, z pełnym spokojem jak Altair podczas skoku wiary. Można by pomyśleć że chce się zabić ale po chwili on...odbił się od tafli wody i szybował w górę niczym ptak. Więc niecałą minutę od skoku znalazł się obok Rosel.
-Idziemy - zarządził poprawiając plecak i ruszając przed siebie.
"To tak się da?" Pomyślała i ruszyła za nim bez słowa. Już z daleka mogli dostrzec ogromne obronne
mury zamku. Zbudowane były z dość ciemnych kamiennych bloków. Za
częścią obronną najwidoczniej musiała się znajdować duża
wolna przestrzeń gdyż główna budowla znajdowała się kawałek od
muru. Zamczysko, o inaczej tego się nazwać nie dało, prezentowało
się wspaniale. Zapewne zajmował 3/4 powierzchni wydzielonego
terenu, a wolnego miejsca najwidoczniej było bardzo dużo. Aby
dostrzec najwyższą wieżę trzeba było zadrzeć bardzo wysoko
głowę. Na samym szczycie znajdowała się kopuła z której
wystawał teleskop.
Przed bramą prowadzącą na teren Akademii przywitała ich komisja składająca się z trzech postaci wśród których była jednej kobiety, która ukrywała się pod parasolem. Wybrańcy uważnie zmierzyli ich wzrokiem.-Witajcie kochani! - wykrzyknęła kobieta i przytuliła nowych uczniów. Wyglądała na maks trzydzieści lat ale jej nienaturalnie blada cera i czerwone oczy zdradzały jej rasę, a zarazem wiek. -Jestem dyrektorką szkoły do której będziecie uczęszczać, a nazywam się Amanda Canines!
Rosel równie entuzjastycznie przywitała się z dyrektorką zaś Merkucjo jak to on z pełną powagą i oschłym brzmieniem. Kobieta po chwili "ogarnęła" się.
-Właśnie...Merkucjo za pewne pamiętasz pana Elrik'a ale panienka Rosel go nie zna więc... - skinęła na mężczyznę głową, a on wystąpił do przodu.
-Elrik Amdeus Fox, miło mi cię poznać Rosel - ukłonił się. -Będę was uczyć Czytania Run oraz Magii...jakby co...jestem czarodziejem, a nie człowiekiem. - wyszczerzył się.
Złotooki zmierzył go wzrokiem. "Czy on uważa że jesteśmy idiotami? Co za czarodziej..." Następnie przeniósł swój wzrok na ostatnią osobę, której nie mógł wyrazie dostrzec.
-Dziecinko moja ty... - zwróciła się pieszczotliwie do elfki. -Niestety Jim miał wypadek i nie będzie mógł być twoim opiekunem...ale! Ten oto tutaj pan - wskazała na postać ukrytą w cieniu. -Jest twoim nowym opiekunem.
Z mroku powoli wyłoniła się dziwna dość sylwetka. Długa szata sięgała ziemi, a kaptur zakrywał całą twarz. Lekki powiew wiatru sprawił że ubranie rozwiało się i ukazało sylwetkę mężczyzny. Nastolatkowie zdziwieni wpatrywali się w głowę osobnika. Powolnym ruchem zdjął on dumnie kaptur i ukazał swoją twarz.
-Hideo Rudis, wasz nowy nauczyciel od Obrony przed Czarną Magią oraz Transmutacji. - powiedział tak poważnie i z taką wzgardą w głosie, że aż ton Merkucja można zaliczyć do miłego przy nim. -Jak mój towarzysz...
"Aż się prosi by powiedział "niedoli"" Pomyślał chłopak i wywrócił oczami.
-...w nauczaniu innych takich jak wy, powiem wam że jestem Wężołakiem.
Nowi uczniowie placówki wpatrywali się w pana Rudisa szeroko otwartymi oczami.
-Wow! Jeszcze nigdy nie miałam takiego nauczyciela...pomijając fakt że nigdy nie miałam nauczyciela - skomentowała jak zwykle radośnie i beztrosko Ro.
Merkucjo jak to miał w zwyczaju na komentarz dziewczyny w akcie zażenowania wywrócił oczami. Wychowawca Rosel krytycznym wzrokiem spoglądał w jej kierunku, marszcząc przy tym swoje łuski.
-Powiem Ci wprost...nie lubię elfów - wyraził swoje zdanie i odpełzł.
-Śmieszny jest, co nie? - zapytała wieczna optymistka swojego kompana.
Elrik, wciąż stojąc w tym samym miejscu i obserwując zaistniałą sytuację, uśmiechnął się pod nosem i rzekł:
-Może pójdziemy do Akademii? - zapytał drapiąc się nerwowo w tył głowy.
-Już się nie mogę doczekać kiedy zobaczę swój pokój! - wykrzyknęła uradowana i wybiegła na przód.
-Wulkan Energi! - powiedziała wesoło dyrektorka i ruszyła za nią.
-Heh... - Amdeus nie zaprzestając swojej poprzedniej czynności zwrócił się do Merkucja. - To my może też? - zapytał wskazując na dwie kobiety znikające już powoli w ciemności, która spowijała nocą zamek.
Chłopak spojrzał się na swojego nauczyciela, a następnie przeszedł obok niego bez słowa i ruszył za resztą znikających już postaci.
niedziela, 8 czerwca 2014
Z punktu widzenia wybrańców
§Rosel§
Patrzyła dłuższą chwilę w krzaki.
- Chyba nikogo tam nie ma- stwierdziła Ro nie zauważając żadnych ruchów.
Ruszyli dalej. Teraz już Negro szedł koło niej pilnując jej bezpieczeństwa.
~Merkucjo Arronie Chanson~
...zobaczył tam ogromnego gryfa. Był czarny jak noc. Obok niego dostrzegł jakąś elfkę. "Egh...jak ja nie cierpię elfów...!" Po chwili zaczęli się oddalać. "Stracili czujność... "- pomyślał z typową wzgardą dla siebie. Po cichu wyszedł z krzaków i podążył za nimi. "Chyba nic się niestanie jak..." Szybko ruszył na swoich nowych przeciwników i tu popełnił wieli błąd...
#Wybrańcy#
- Uważaj!- Krzyknął gryf. Czuł, że stanie się coś złego.
Ro odwróciła się gwałtownie i zobaczyła zarys sztyletu wędrujący w jej stronę. Dziewczyna szybko chwyciła za łuk i naciągnęła strzałę, a w tym samym czasie chłopak znalazł się kawałek przed nią próbując zadać cios. Nagle coś nie pozwoliło im wykonać ataku.
- Egh...- Nieznajomy odskoczył na bezpieczną odległość.
- ...Co?- Po chwili ciszy odezwała się Ro, dotykając tej bariery, która nagle się przed nią znalazła.
Bariera zaczęła opadać, a gryf zachwiał się na szponach i upadł.
- Negro!- właścicielka przestraszona podeszła to swojego zwierzaka.
- Negro!- właścicielka przestraszona podeszła to swojego zwierzaka.
Chłopak wykorzystując chwilę wykonał następny atak lecz usłyszawszy wypowiedź dziewczyny zatrzymał się tuż przed nimi.
- To coś ma imię?- Uniósł zdziwiony jedną brew.
- Po pierwsze, to nie jest coś! A po drugie kto ty?- odrzekła elfka.
Złotooki zignorował jej pytanie przy okazji zbywając ją gestem dłoni i ruszył przed siebie.
- Eeej! Zadałam pytaniee!- odkrzyknęła czując się zignorowana.
Chłopak stanął w miejscu i obrócił głowę nie chętnie do tyłu. Przewrócił oczami ze zrezygnowaniem przy okazji powtarzając czynność z dłonią. Począł się oddalać.
- No eeeej! Co za dziecko...- powiedziała pod nosem.
Zrezygnowała z prób uzyskania jakichkolwiek informacji od tamtego chłopaka. Zwróciła się ponownie w stronę Negro.
- Co się stało?- Zapytała przejęta właścicielka.
- Nic mi nie jest. Użyłem mojej mocy po raz pierwszy. Muszę się przyzwyczaić.
- To ty stworzyłeś tę osłonę?
- Tak!
Ro była zaskoczona. Nie wiedziała że gryfy mają takie umiejętności. Po chwili Negro wstał i ruszyli dalej.
Chłopak szedł szybciej niż poprzednio. Chciał jak najszybciej dojść do tej cholernej Akademii, a tu jeszcze jakaś dziewczyna musiała się przypałętać!
-Ech... - westchnął.
Szedł wciąż przed siebie przedzierając się przez krzaki i różne zarośla. "Ten las się nie kończy, czy co?!" Nagle po swojej lewej dostrzegł...tą samą dziewczynę!
-Co? - stanął zdziwiony, ona najwidoczniej też go dostrzegła gdyż się zatrzymała.
-Eeej! To tyy! - podchodzi do niego.
Patrzy się na nią z kamienną twarzą. Odchyla lekko głowę do tyłu.
-Taaa... - powiedział bez przekonania swoim niewyrażającym uczuć głosem.
-Dokąd idziesz? - zapytała wesoło elfka.
Na twarz Merkucja zaczęło wdzierać się zdziwienie. Stał wpatrując się w dziewczynę ale po chwili odwrócił się od niej i ruszył dalej. Ona chwyciła go za rękaw.
-No weź odpowiedz!
Złotooki zniesmaczony od razu wyszarpnął swój rękaw z rąk dziewczyny.
-Zostaw... mnie! - powiedział akcentując każde słowo ze złością, następnie ruszył dalej.
Elfka zauważyła że trasa jaką zmierza człowiek pokrywała się z tą, którą ona ma na mapie.
-Eeej! Idziesz do Akademii? - wykrzyknęła.
Arronie stanął w miejscu i obrócił głowę w stronę dziewczyny. Jego spojrzenie ponownie nie wyrażało żadnych emocji.
-Zmierzam tam, a czemu pytasz? - zapytał.
-Fajnie się składa! Też tam idę!
-Co?! - zapytał otwierając szerzej oczy.
-Fajnie, nie? Będziemy się uczyć razem! - wykrzyknęła radośnie.
-Żałuję że nie jestem wierzący... - odpowiedział swoim wciąż lodowatym tonem zrezygnowany chłopak.
-O co ci chodzi? - zapytała przekrzywiając głowę.
-Mógłbym teraz przeklinać swojego boga za to że tak mnie pokarał - odpowiedział.
-Ale jesteś oschły... - skomentowała. -Może pójdziemy do Akademii razem?
-Czemu ci na tym tak zależy?
-No bo po co osobno skoro mamy tą samą trasę?
-Po to żeby mieć święty spokój - stwierdził oschle. -Zbieraj się... - zagarnął na nią ręką. -...chcę być tam jak najszybciej, a teraz to mnie tylko spowalniasz.
-To zobaczymy kto kogo by spowalniał! - powiedziała wsiadając na Negro, który po chwili odleciał z szybkością błyskawicy.
Merkucjo zrezygnowany usiadł w miejscu w którym stał. Oparł się plecami o drzewo i czekał.
Dziewczyna pruła na swoim towarzyszu jak strzała. Po dość długim locie gryf wylądował wykończony. Ona zeszła z niego i stanęła na ziemi.
-Zobaczymy jak sobie poradzi! - zaśmiała się obracając tyłem do chowańca.
Kiedy to zrobiła stanęła jak wryta. Przed nią znajdował się ten sam chłopak z którym przed chwilą prowadziła konwersację.
-Jak?! - zapytała zdezorientowana.
-Hyh... - prychnął ze wzgardą. -Wiedziałem że tak się stanie... - powiedział spokojnie i wstał. -Ruszamy?
-Dobra... - odpowiedziała lekko oszołomiona dziewczyna.
Ruszyli przed siebie ponownie przedzierając się przez krzaki. Nastała grobowa cisza, którą po chwili przerwał chłopak.
-Jak się zwiesz? - zapytał.
-Rosel Arquero dla znajomych Ro, a ty?
-Merkucjo Arronie Chanson
-Aaa...nie masz jakiegoś skrótu?
-Nie! - powiedział poddenerwowany.
-Coś się wymyśli! - powiedziała wesoło.
-Nie! - warknął.
Zaczęła mamrotać pod nosem. Po chwili cała w skowronkach powiedziała
-Meruś!
Merkucjo stanął jak wryty chwytając przy okazji elfkę za rękę. Następnie przyciągnął ją do siebie trzymając w drugiej ręce sztylet.
-Jeszcze raz... - wysyczał przez zęby, patrząc w dół tak aby dziewczyna nie widziała jego twarzy. -...tak powiesz, a twoje życie zakończy się bardzo szybko! - podniósł głowę do góry i spiorunował ją wzrokiem.
-Jesteś śmieszny jak się denerwujesz! - odparła wesoło.
Ścisnął jej nadgarstek jeszcze mocniej pociągając ją z całej siły do tyłu.
-Ja ci dam "śmiesznego"! - warknął i machnął swoją bronią przed elfką. Po chwili z jej ramienia zaczęła płynąć mała stróżka krwi.
Chłopak puścił dziewczynę i ruszył dalej przed siebie. Negro zasyczał na oddalającego się ciemnowłosego.
-Dziwny jest - szepnęła Ro do gryfa.
-I to mówi elfka z tym...czymś! - powiedział oschle zatrzymując się.
-To nie ja sobie wybrałam że będę miała gryfa! - wytłumaczyła się ale widząc obruszenie ze strony chowańca dodała. -Ale to nie znaczy że się nie cieszę!
-Ech... - westchnął i przyłożył rękę do twarzy. -Idziemy? - zapytał siląc się na uprzejmość.
-Nie powinniśmy zrobić postoju? Przydałoby się coś zjeść...
-Boże czy ty to widzisz i nie grzmisz! - wykrzyknął sfrustrowany wyciągając ręce do nieba.
-A ty nie jesteś ateistą?
-Zmieniłem wyznanie
-Kiedy?
-Jak cię poznałem - odpowiedział oschle i rzucił swój plecak na ziemię.
-Czy masz coś do jedzenia ze sobą? Jeśli nie to mogę ci coś dać, dostałam dużo od kucharza!
Chłopak nic nie odpowiedział tylko zaczął zbierać drewno na opał. Kiedy ognisko się paliło wyjął z plecaka nie dawno upieczonego zająca.
-Mam co jeść - powiedział i zaczął konsumpcję.
-Smacznego!
Merkucjo kiwnął jej tylko w odpowiedzi głową. Następnie elfka wyjęła bułeczkę i suszone mięso. Podzieliła się swoim prowiantem z gryfem i sama zjadło co nieco.
-Zostajemy tu na noc - zarządził złotooki.
Rosel zadowolona z jego decyzji oparła się o swojego chowańca i usnęła. On okrył ją swoim skrzydłem i sam odpłynął do krainy Morfeusza.
Arronie swoim obojętnym wzorkiem wpatrywał się w ledwo tlące się ognisko. Chwycił jakiś kawałek drewna i rzucił go w żar. Chłopak odchylił głowę do tyły i spojrzał w górę. Gwiazdy bardzo mocno lśniły na praktycznie czarnym niebie. Ponownie skierował spojrzenie na jedyne źródło ciepła. Następnie zarzucił kaptur na głowę i skrzyżował ręce na piersi. W takich oto okolicznościach zasnął.
- Co się stało?- Zapytała przejęta właścicielka.
- Nic mi nie jest. Użyłem mojej mocy po raz pierwszy. Muszę się przyzwyczaić.
- To ty stworzyłeś tę osłonę?
- Tak!
Ro była zaskoczona. Nie wiedziała że gryfy mają takie umiejętności. Po chwili Negro wstał i ruszyli dalej.
Chłopak szedł szybciej niż poprzednio. Chciał jak najszybciej dojść do tej cholernej Akademii, a tu jeszcze jakaś dziewczyna musiała się przypałętać!
-Ech... - westchnął.
Szedł wciąż przed siebie przedzierając się przez krzaki i różne zarośla. "Ten las się nie kończy, czy co?!" Nagle po swojej lewej dostrzegł...tą samą dziewczynę!
-Co? - stanął zdziwiony, ona najwidoczniej też go dostrzegła gdyż się zatrzymała.
-Eeej! To tyy! - podchodzi do niego.
Patrzy się na nią z kamienną twarzą. Odchyla lekko głowę do tyłu.
-Taaa... - powiedział bez przekonania swoim niewyrażającym uczuć głosem.
-Dokąd idziesz? - zapytała wesoło elfka.
Na twarz Merkucja zaczęło wdzierać się zdziwienie. Stał wpatrując się w dziewczynę ale po chwili odwrócił się od niej i ruszył dalej. Ona chwyciła go za rękaw.
-No weź odpowiedz!
Złotooki zniesmaczony od razu wyszarpnął swój rękaw z rąk dziewczyny.
-Zostaw... mnie! - powiedział akcentując każde słowo ze złością, następnie ruszył dalej.
Elfka zauważyła że trasa jaką zmierza człowiek pokrywała się z tą, którą ona ma na mapie.
-Eeej! Idziesz do Akademii? - wykrzyknęła.
Arronie stanął w miejscu i obrócił głowę w stronę dziewczyny. Jego spojrzenie ponownie nie wyrażało żadnych emocji.
-Zmierzam tam, a czemu pytasz? - zapytał.
-Fajnie się składa! Też tam idę!
-Co?! - zapytał otwierając szerzej oczy.
-Fajnie, nie? Będziemy się uczyć razem! - wykrzyknęła radośnie.
-Żałuję że nie jestem wierzący... - odpowiedział swoim wciąż lodowatym tonem zrezygnowany chłopak.
-O co ci chodzi? - zapytała przekrzywiając głowę.
-Mógłbym teraz przeklinać swojego boga za to że tak mnie pokarał - odpowiedział.
-Ale jesteś oschły... - skomentowała. -Może pójdziemy do Akademii razem?
-Czemu ci na tym tak zależy?
-No bo po co osobno skoro mamy tą samą trasę?
-Po to żeby mieć święty spokój - stwierdził oschle. -Zbieraj się... - zagarnął na nią ręką. -...chcę być tam jak najszybciej, a teraz to mnie tylko spowalniasz.
-To zobaczymy kto kogo by spowalniał! - powiedziała wsiadając na Negro, który po chwili odleciał z szybkością błyskawicy.
Merkucjo zrezygnowany usiadł w miejscu w którym stał. Oparł się plecami o drzewo i czekał.
Dziewczyna pruła na swoim towarzyszu jak strzała. Po dość długim locie gryf wylądował wykończony. Ona zeszła z niego i stanęła na ziemi.
-Zobaczymy jak sobie poradzi! - zaśmiała się obracając tyłem do chowańca.
Kiedy to zrobiła stanęła jak wryta. Przed nią znajdował się ten sam chłopak z którym przed chwilą prowadziła konwersację.
-Jak?! - zapytała zdezorientowana.
-Hyh... - prychnął ze wzgardą. -Wiedziałem że tak się stanie... - powiedział spokojnie i wstał. -Ruszamy?
-Dobra... - odpowiedziała lekko oszołomiona dziewczyna.
Ruszyli przed siebie ponownie przedzierając się przez krzaki. Nastała grobowa cisza, którą po chwili przerwał chłopak.
-Jak się zwiesz? - zapytał.
-Rosel Arquero dla znajomych Ro, a ty?
-Merkucjo Arronie Chanson
-Aaa...nie masz jakiegoś skrótu?
-Nie! - powiedział poddenerwowany.
-Coś się wymyśli! - powiedziała wesoło.
-Nie! - warknął.
Zaczęła mamrotać pod nosem. Po chwili cała w skowronkach powiedziała
-Meruś!
Merkucjo stanął jak wryty chwytając przy okazji elfkę za rękę. Następnie przyciągnął ją do siebie trzymając w drugiej ręce sztylet.
-Jeszcze raz... - wysyczał przez zęby, patrząc w dół tak aby dziewczyna nie widziała jego twarzy. -...tak powiesz, a twoje życie zakończy się bardzo szybko! - podniósł głowę do góry i spiorunował ją wzrokiem.
-Jesteś śmieszny jak się denerwujesz! - odparła wesoło.
Ścisnął jej nadgarstek jeszcze mocniej pociągając ją z całej siły do tyłu.
-Ja ci dam "śmiesznego"! - warknął i machnął swoją bronią przed elfką. Po chwili z jej ramienia zaczęła płynąć mała stróżka krwi.
Chłopak puścił dziewczynę i ruszył dalej przed siebie. Negro zasyczał na oddalającego się ciemnowłosego.
-Dziwny jest - szepnęła Ro do gryfa.
-I to mówi elfka z tym...czymś! - powiedział oschle zatrzymując się.
-To nie ja sobie wybrałam że będę miała gryfa! - wytłumaczyła się ale widząc obruszenie ze strony chowańca dodała. -Ale to nie znaczy że się nie cieszę!
-Ech... - westchnął i przyłożył rękę do twarzy. -Idziemy? - zapytał siląc się na uprzejmość.
-Nie powinniśmy zrobić postoju? Przydałoby się coś zjeść...
-Boże czy ty to widzisz i nie grzmisz! - wykrzyknął sfrustrowany wyciągając ręce do nieba.
-A ty nie jesteś ateistą?
-Zmieniłem wyznanie
-Kiedy?
-Jak cię poznałem - odpowiedział oschle i rzucił swój plecak na ziemię.
-Czy masz coś do jedzenia ze sobą? Jeśli nie to mogę ci coś dać, dostałam dużo od kucharza!
Chłopak nic nie odpowiedział tylko zaczął zbierać drewno na opał. Kiedy ognisko się paliło wyjął z plecaka nie dawno upieczonego zająca.
-Mam co jeść - powiedział i zaczął konsumpcję.
-Smacznego!
Merkucjo kiwnął jej tylko w odpowiedzi głową. Następnie elfka wyjęła bułeczkę i suszone mięso. Podzieliła się swoim prowiantem z gryfem i sama zjadło co nieco.
-Zostajemy tu na noc - zarządził złotooki.
Rosel zadowolona z jego decyzji oparła się o swojego chowańca i usnęła. On okrył ją swoim skrzydłem i sam odpłynął do krainy Morfeusza.
Arronie swoim obojętnym wzorkiem wpatrywał się w ledwo tlące się ognisko. Chwycił jakiś kawałek drewna i rzucił go w żar. Chłopak odchylił głowę do tyły i spojrzał w górę. Gwiazdy bardzo mocno lśniły na praktycznie czarnym niebie. Ponownie skierował spojrzenie na jedyne źródło ciepła. Następnie zarzucił kaptur na głowę i skrzyżował ręce na piersi. W takich oto okolicznościach zasnął.
czwartek, 5 czerwca 2014
Światopogląd Merkucja Arronie Chanson
Nim słońce zaczęło wschodzić chłopak
już był gotowy do wyruszenia w podróż. Spakowawszy najważniejsze
rzeczy typu pieniądze, ubrania na zmianę, prowiant, broń i parę
innych pierdół ruszył w dół po schodach. Przed zejściem jednak
sprawdził czy ma przy sobie mapę i jakiś tam zwitek. Chciał jak
najszybciej opuścić domostwo gdyż wraz ze wschodem słońca knajpa
w jego domu jest otwierana, a raczej wymykać się z domu w takim
tłumie nie wypada. Jego dłoń spoczywała już na pozłacanej
klamce od drzwi i zaraz miała ją przekręcić gdy ktoś go
zatrzymał.
-Wiedziałem że ciebie też to spotka,
heh...czyż to nie śmieszne? - zapytała podchodząc do chłopaka.
-Po co mnie zatrzymujesz? - spojrzał się
znudzony na ojca. -I co niby mnie też spotka? - zaakcentował
przedostatnie słowo.
-Dołączenie do akademii, ot co! -zaśmiał
się. -Jednak trudno mi uwierzyć że chciałeś mnie opuścić bez
słowa. Cóż ci uczyniłem że tak postępujesz? - zapytał
zmartwiony.
Merkucjo stał plecami do jedynego członka
swej rodziny. Patrzył wciąż na drzwi, którymi miał zamiar wyjść
jakiś czas. Nie odzywał się, zignorował całkowicie słowa
opiekuna. Przekręcił powoli klamkę i przyciągnął do siebie.
-Także mogłeś wstąpić do tego czegoś? -
zapytał nagle.
-Tak, miałem taką szansę. Było to...całkiem
niedawno, jakieś 16 lat temu, heh...Przyszedł do mnie wysłannik z
uczelni i zaproponował mi dołączenie do niej. Odmówiłem jak
widać, heh...śmieszna sytuacja – odparł. Jak widać w zwyczaju
miał kończyć niektóre wypowiedzi sformułowaniem ze słowem
„śmieszne” lub westchnięciem albo tym i tym.
-Czemu odmówiłeś? - zapytał jak zwykle z
chłodem w głosie.
-Bo urodziłeś się ty...-odpowiedział po
dłuższym zastanowieniu i uśmiechnął się pod nosem. -Byłeś
wtedy najważniejszy, nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy
wyjazd, heh...
Wysłuchawszy wszystkiego młodzieniec
wyszedł powoli na dwór. Jednak zanim zatrzasnął drzwi zwrócił
się do barda.
-Wrócę tu – narzucił na głowę kaptur i
ruszył przed siebie.
-Nawet nie śmiałem w to wątpić
Merkucjo...heh – odpowiedział i zaczął ogarniać karczmę.
Siedemnastolatek skierował swe kroki w
stronę bramy głównej. Mimo iż było wcześniej napotkał na swej
drodze wielu strażników jak i zwykłych przechodniów. W pewnym
momencie poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Uniósł głowę do
góry tak aby dostrzec twarz być może kolejnej ofiary. Jednak była
ona skryta pod kapturem.
-Spokojnie szefie! - usłyszał głos owego
osobnika.
-Czego?! - warknął orientując się z kim
rozmawia.
-Chciałam panu życzyć powodzenia w podróży
– powiedziała na jednym oddechu kobieta.
-Nie potrzebnie się fatygowałaś...
bezpodstawny trud – stwierdził oschle. -A teraz wracaj do swoich
obowiązków, Agatho – rzekł i ruszył dalej.
Kobieta patrzyła się na niego jeszcze
przez chwilę stojąc jak słup soli. Potem uśmiechnęła się lekko
i skierowała swe kroki do najbliższego wejścia do bazy.
Merkucjo mijając przy wyjściu strażników
rzucił im pełne nienawiści spojrzenie, następnie poprawiwszy
plecak ruszył drogą przed siebie. Szedł wzdłuż kamiennej dróżki
aż w końcu na horyzoncie ukazał mu się las. Mógł pójść
do niego lub ominąć. Mimo iż mapa, którą posiadał wskazywała
okrężny szlak on musiał udać się przez las.
Kiedy znalazł się
w nim doznał wielkiego rozczarowania. Było w nim strasznie spokojnie i jasno. Marudząc pod nosem ruszył przed siebie. Po drodze musiał przeskakiwać wiele różnych strumieni i wspinać się na wielkie góry, które zaczęły się pojawiać z czasem.
W końcu kiedy się ściemniło postanowił rozbić obóz. Położył swój bagaż pod jednym z wielkich drzew i zaczął zbierać drewno aby po chwili móc ogrzać się przy ognisku. Przy okazji upiekł sobie mięsko zajęcy, które zabił podczas drogi. Następnie z plecaka wyjął lutnie i zaczął sobie na niej przygrywać. Robił to póki wkoło nie zrobiło się całkowicie czarno. Odłożywszy instrument ułożył się do snu i zasnął.
Kolejnego dnia wyruszył z samego rana i podróżował spokojnie aż do wieczora. Jego wędrówkę przerwał odgłos łamanych gałęzi. Jak na zabójcę przystało przyczaił się w pobliskich krzakach i...
Oczami Rosel
- Gdzie on... - patrzył z niedowierzaniem kucharz. Nie miał pojęcia co się przed chwilą wydarzyło. Do miasta elfów nie przyszła nigdy nawet jedna osoba, dająca elfowi i to tak młodemu list z Akademii Wybrańców. Ro Usiadła wzdychając cicho. Patrzyła na kartki i nie odrywała od nich wzroku. Zastanawiała się czy jest gotowa na taką podróż. Kucharz usiadł koło niej kładąc jej rękę na ramię.
- Połóż się i prześpij, już jest późno. Nazbierasz sił i może już jutro wyruszysz.
- Ale... Ale ja nie jestem pewna czy dam radę.
- Jesteś silną, mądrą dziewczyną. Dostałaś szansę o jakiej wiele osób może tylko pomarzyć. Nie musisz się o nic martwić. Zaopiekuje się Lio i będziemy tu na ciebie cierpliwie czekać.
Po tych słowach Rosel uśmiechnęła się i przytuliła go.
- Dziękuje- powiedziała puszczając kucharza i powoli odchodząc na górę do swego pokoju. Weszła i rzuciła się na łóżko. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. To wszystko stało się tak szybko. Patrząc na sufit i zastanawiając się nad swoimi dalszymi losami, zasnęła.
Otworzyła oczy i zobaczyła zamazaną postać. Dojrzała czapkę kucharską po której od razu zorientowała się, że to Pan John. Przetarła oczy a więc przez chwile wszystko co widziała było rozmazane. Podniosła się i ujrzała jakieś ubranie i plecak.
- Co to?- Zapytała.
-To są twoje ubrania, prowiant, łuk, strzały i miecz na podróż. Od piątej rano nie mogłem spać, gdyż byłem bardzo przejęty twoim wyjazdem. Uznałem żeby w ten czas Cię przygotować więc przygotowałem Ci prowiant na drogę, a Lio skoczył do sklepu po strój, strzały oraz miecz.
Rosel nie wiedziała co ma powiedzieć. To było takie miłe z ich strony. Wstała i zaczęła przeglądać przygotowane dla niej rzeczy.Jej wzrok przykuł lśniący biały strój. Następnie z mniejszym zapałem obejrzała miecz.
- Dziękuuuje!- Rzuciła się z podziękowaniami na szyje kucharza. Następnie przytuliła Lio.
Po krótkiej rozmowie nadszedł czas aby Rosel ruszyła w drogę. Pożegnała się z rodziną i Lucky'm. Wyszła z domu postanawiając, że nie będzie obracać się za siebie. Wyciągnęła z torby mapę i ruszyła we wskazanym na niej kierunku. Szła przed siebie z optymistycznym nastawieniem. Była szczęśliwa, że dostała taką szansę. Idąc wzdłuż drogi, którą mała wyjść z miasteczka spotkała kilku znajomych, którzy życzyli jej powodzenia i tulili ją na pożegnanie. "Odwiedź nas w wolnym czasie!"- krzyczeli co niektórzy.
- Ciekawe jak tam jest i jak będzie wyglądała ta szkoła. Pewnie poznam wielu nowych znajomych!- Mówiła sama do siebie z uśmiechem na twarzy ściskając w dłoni broszkę od jej ukochanego naszyjnika, z którym się nigdy nie rozstawała.
Nie śpieszyło się jej z dojściem na miejsce. Szła powoli rozglądając się to na lewo to na prawo. Zauroczył ją wygląd pięknych kolorowych kwiatów kwitnących przy drodze. Zrywała je i wąchała. Uwielbiała ten zapach natury. Miała wielką nadzieje, że koło szkoły będzie jakiś porządny i duży ogród, którym będzie mogła się zajmować i odprężać w wolnym czasie. Za domem miała swój mały ogródek. Opiekowała się nim codziennie. Było w nim dużo rodzajów kwiatów. Znajdowały się w nim także bardzo rzadkie rośliny czy owoce.
Nagle stanęła w miejscu nie odrywając wzroku od tego co napotkała. To był ten las, ten zakazany.
- Jak to mam wejść do zakazanego lasu?... Może poszłam w złym kierunku- zastanawiała się uważnie patrząc na mapę.
- Mam stu procentową pewność, że idę dobrze... To musi być tędy.
Ruszyła na przód sprawdzając czy nikt jej nie widzi. Mogła by ja spotkać surowa kara za to, że wkroczyła do lasu. Z drugiej strony, bardzo cieszyła się, że mapa prowadzi ją tędy. Była bardzo ciekawska więc i tak za jakiś czas zapuściła by się w nieznane, aby poznać z jakiego powodu elfy nie mogą tam wchodzić. Tym razem przynajmniej miała wymówkę, że musi iść tędy aby dotrzeć do akademii. Weszła na jego teren bacznie obserwując wszystko wokół. Nie rozumiała czemu jest zakazany. Ten las był przepiękny. Wszędzie gdzie się spojrzało były piękne rośliny, ciekawe zwierzęta i dość rzadko spotykane owady. Mówiąc w skrócie ten las tętnił życiem. Przysiadła na chwilę aby zobaczyć co przyszykował jej Pan John. Gdy otworzyła torbę zauważyła papierek.
- Zapomniała bym na śmierć! Miałam przecież to otworzyć. Ciekawe co to jest...- Rozwinęła zwitek.
Nagle zrobiło się strasznie jasno, a papierek poleciał w górę. Okoliczne zwierzęta pochowały się i pouciekały. Gdy magiczna aura zaczęła przygasać oczom Ro ukazał się potężny czarny gryf.
-Witaj, nazywam się Negro i od dziś będę twym towarzyszem- Powiedział stwór kłaniając się i wykonując gest skrzydłem jak prawdziwy dżentelmen.
- Łaaaaał!- Odrzekła Ro. Nie wiedziała co powiedzieć gdyż nigdy nie witała się z gryfem. Nie była zszokowana, raczej zaciekawiona. W głowie kłębiło jej się mnóstwo pytań, lecz zaczął zapadać zmrok i wolała znaleźć miejsce, w którym się schowają i przenocują.
A więc szli dalej razem. Gryf latał wysoko nad koronami drzew, a Ro szła na dole oglądając jakie jeszcze sekrety kryje przed nią zakazany las.
Nagle usłyszała szelest w krzakach w oddali. Gryf zleciał i wyczulił wszystkie zmysły, aby dojrzeć źródło hałasu. Ro napięła łuk i wycelowała w krzaki...
- Połóż się i prześpij, już jest późno. Nazbierasz sił i może już jutro wyruszysz.
- Ale... Ale ja nie jestem pewna czy dam radę.
- Jesteś silną, mądrą dziewczyną. Dostałaś szansę o jakiej wiele osób może tylko pomarzyć. Nie musisz się o nic martwić. Zaopiekuje się Lio i będziemy tu na ciebie cierpliwie czekać.
Po tych słowach Rosel uśmiechnęła się i przytuliła go.
- Dziękuje- powiedziała puszczając kucharza i powoli odchodząc na górę do swego pokoju. Weszła i rzuciła się na łóżko. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. To wszystko stało się tak szybko. Patrząc na sufit i zastanawiając się nad swoimi dalszymi losami, zasnęła.
~Następnego Dnia~
- Pobudka... Już ósma rano Rosel.Otworzyła oczy i zobaczyła zamazaną postać. Dojrzała czapkę kucharską po której od razu zorientowała się, że to Pan John. Przetarła oczy a więc przez chwile wszystko co widziała było rozmazane. Podniosła się i ujrzała jakieś ubranie i plecak.
- Co to?- Zapytała.
-To są twoje ubrania, prowiant, łuk, strzały i miecz na podróż. Od piątej rano nie mogłem spać, gdyż byłem bardzo przejęty twoim wyjazdem. Uznałem żeby w ten czas Cię przygotować więc przygotowałem Ci prowiant na drogę, a Lio skoczył do sklepu po strój, strzały oraz miecz.
Rosel nie wiedziała co ma powiedzieć. To było takie miłe z ich strony. Wstała i zaczęła przeglądać przygotowane dla niej rzeczy.Jej wzrok przykuł lśniący biały strój. Następnie z mniejszym zapałem obejrzała miecz.
- Dziękuuuje!- Rzuciła się z podziękowaniami na szyje kucharza. Następnie przytuliła Lio.
Po krótkiej rozmowie nadszedł czas aby Rosel ruszyła w drogę. Pożegnała się z rodziną i Lucky'm. Wyszła z domu postanawiając, że nie będzie obracać się za siebie. Wyciągnęła z torby mapę i ruszyła we wskazanym na niej kierunku. Szła przed siebie z optymistycznym nastawieniem. Była szczęśliwa, że dostała taką szansę. Idąc wzdłuż drogi, którą mała wyjść z miasteczka spotkała kilku znajomych, którzy życzyli jej powodzenia i tulili ją na pożegnanie. "Odwiedź nas w wolnym czasie!"- krzyczeli co niektórzy.
- Ciekawe jak tam jest i jak będzie wyglądała ta szkoła. Pewnie poznam wielu nowych znajomych!- Mówiła sama do siebie z uśmiechem na twarzy ściskając w dłoni broszkę od jej ukochanego naszyjnika, z którym się nigdy nie rozstawała.
Nie śpieszyło się jej z dojściem na miejsce. Szła powoli rozglądając się to na lewo to na prawo. Zauroczył ją wygląd pięknych kolorowych kwiatów kwitnących przy drodze. Zrywała je i wąchała. Uwielbiała ten zapach natury. Miała wielką nadzieje, że koło szkoły będzie jakiś porządny i duży ogród, którym będzie mogła się zajmować i odprężać w wolnym czasie. Za domem miała swój mały ogródek. Opiekowała się nim codziennie. Było w nim dużo rodzajów kwiatów. Znajdowały się w nim także bardzo rzadkie rośliny czy owoce.
Nagle stanęła w miejscu nie odrywając wzroku od tego co napotkała. To był ten las, ten zakazany.
- Jak to mam wejść do zakazanego lasu?... Może poszłam w złym kierunku- zastanawiała się uważnie patrząc na mapę.
- Mam stu procentową pewność, że idę dobrze... To musi być tędy.
Ruszyła na przód sprawdzając czy nikt jej nie widzi. Mogła by ja spotkać surowa kara za to, że wkroczyła do lasu. Z drugiej strony, bardzo cieszyła się, że mapa prowadzi ją tędy. Była bardzo ciekawska więc i tak za jakiś czas zapuściła by się w nieznane, aby poznać z jakiego powodu elfy nie mogą tam wchodzić. Tym razem przynajmniej miała wymówkę, że musi iść tędy aby dotrzeć do akademii. Weszła na jego teren bacznie obserwując wszystko wokół. Nie rozumiała czemu jest zakazany. Ten las był przepiękny. Wszędzie gdzie się spojrzało były piękne rośliny, ciekawe zwierzęta i dość rzadko spotykane owady. Mówiąc w skrócie ten las tętnił życiem. Przysiadła na chwilę aby zobaczyć co przyszykował jej Pan John. Gdy otworzyła torbę zauważyła papierek.
- Zapomniała bym na śmierć! Miałam przecież to otworzyć. Ciekawe co to jest...- Rozwinęła zwitek.
Nagle zrobiło się strasznie jasno, a papierek poleciał w górę. Okoliczne zwierzęta pochowały się i pouciekały. Gdy magiczna aura zaczęła przygasać oczom Ro ukazał się potężny czarny gryf.
-Witaj, nazywam się Negro i od dziś będę twym towarzyszem- Powiedział stwór kłaniając się i wykonując gest skrzydłem jak prawdziwy dżentelmen.
- Łaaaaał!- Odrzekła Ro. Nie wiedziała co powiedzieć gdyż nigdy nie witała się z gryfem. Nie była zszokowana, raczej zaciekawiona. W głowie kłębiło jej się mnóstwo pytań, lecz zaczął zapadać zmrok i wolała znaleźć miejsce, w którym się schowają i przenocują.
A więc szli dalej razem. Gryf latał wysoko nad koronami drzew, a Ro szła na dole oglądając jakie jeszcze sekrety kryje przed nią zakazany las.
Nagle usłyszała szelest w krzakach w oddali. Gryf zleciał i wyczulił wszystkie zmysły, aby dojrzeć źródło hałasu. Ro napięła łuk i wycelowała w krzaki...
niedziela, 27 kwietnia 2014
Światopogląd Merkucja Arronia Chanson
Dźwięki
lutni rozbrzmiewały w pobliskiej karczmie od samego wschodu słońca.
Tłum który się tam zebrał wsłuchiwał się w przyjemne melodie
które wychodziły spod palców artysty. Mężczyzna pochłonięty
graniem zapomniał całkowicie o otaczającym go świecie, teraz
liczyła się tylko gra. Nawet nie spostrzegł się kiedy jego syn
zszedł z góry i wyszedł z domu.
Młodzieniec sunął przed siebie z kapturem zaciągniętym na
głowę. Po wczorajszym incydencie z Elrikiem każdy w mieście mógł
go rozpoznać. Nie była to za ciekawa myśl ale niestety była
prawdziwa. Więc aby się za bardzo nie narażać postanowił że do
bazy dostanie się bocznymi uliczkami.
Kiedy
w końcu znalazł się przy włazie prowadzącym do kwatery ktoś go
zatrzymał. Tym kimś była mała,brudna i bezbronna dziewczynka.
Patrzyła się na ciemnowłosego swoimi szklistymi pełnymi smutku
oczami. On nie zwracając na nią uwagi otworzył przejście i stanął
w bezruchu. Ona wykorzystując okazję weszła w głąb korytarza.
Merkucjo zamknął wejście i ruszył przed siebie. Nie zwalniając
kroku chwycił dziewczynkę na ręce. Dziecko ulicy obróciło głowę
w jego stronę i spojrzało się na niego zdziwione. Mężczyzna
zostając wciąż obojętnym powiedział.
-Nie masz rodziny
i gdzie się podziać- stwierdził chłodno.- Od teraz będziesz
jedną z nas.
Kiedy
wszedł do głównej części bazy spotkał się z wytrzeszczonymi
szeroko oczami swoich podwładnych. Przeszedł koło nich obojętnie
i podszedł do swojej zastępczyni.
-Wraz z
rozpoczęciem szkolenia tej małej przejmujesz władzę nad Bractwem
Sztyletu.-powiedział i postawił małą na ziemi.
-Ale jak ja
przejmuję? A co z tobą?!-wykrzyknęła zdziwiona.
-Ciszej...-mruknął.-
Wczoraj ten facet...dał mi szansę którą mam zamiar wykorzystać.
-Szef to zawsze
taki tajemniczy!-naburmuszyła się.-Wiem że nic więcej się nie
dowiem w tej sprawie więc zapytam się o nią.-wskazała na swoją
nową podopieczną.-Po co przyprowadzasz do nas jakieś bezdomne
dziecko? W mieście wiele jest takich, czemu akurat tą?
-Jeszcze nikomu
nie udało się podążać za mną tak żebym się nie zorientował,
ona jest pierwsza.-uśmiechnął się lekko.- Młoda, jak masz na
imię?
-Azalia Mira Rosa
proszę pana...-odpowiedziała, a następnie speszona utkwiła wzrok
w ziemi.
Dziewczynka wyglądała na około 7 lat. Posiadała
jasnobrązowe dość długie włosy. Było widać na pierwszy rzut
oka że jest strasznie niedożywiona. Szmaty jakie miała na sobie
wisiały na niej jak worek.
-Więc Azalio, to
jest Agatha, twoja opiekunka i mentorka. Będzie się tobą
opiekować.-zwrócił się do niej klękając aby znaleźć się na
jej wysokości.
-A czemu pan się
nie będzie mną opiekować?-zapytała patrząc się na niego.
-Odchodzę stąd
na jakiś czas.-odpowiedział zdawkowo i wstał.-Rome! Zaopatrz ją w
jakieś...porządne ciuchy.
Blondyn
podbiegł szybko do Arronia i zabrał ze sobą brązowowłosą płeć
piękną. Ta obracała się co chwilę aż w końcu kontakt został
zerwany gdyż zniknęła w jednym z korytarzy.
-Pierwszy raz
widzę szefa z takim uśmiechem na twarzy.-skomentowała kobieta.
-Sugerujesz
coś?-syknął wkurzony.
-Już nie, już
jest szef normalny!-pisnęła lekko przerażona odsuwając się.
-Te! Gromado
słuchać!-wydarł się siedemnastolatek.- Od teraz naszą „małą”
gildią przewodzić będzie Agatha, to tyle!
Chłopak
następnie ruszył ku wyjściu, ignorując przy tym wszystkie
sprzeciwy jak i pytania. Niech przywódczyni się tłumaczy. On już
tutaj nie rządzi.
Promienie słońca
padły na jego twarz kiedy wyszedł z korytarza. Postanowił że uda
się do pobliskiej biblioteki aby dowiedzieć się czegoś więcej o
akademii do której ma się udać. Jako że owe miejsce znajdowało
się na głównej ulicy nie było możliwości by chodzić mniej
uczęszczanymi uliczkami.
-Albo jestem
przewrażliwiony, albo wszyscy się na mnie patrzą-mruknął pod
nosem i wszedł szybko do jednego z budynków.
Ciemność
jaka tam panowała zmusiła go na odczekanie chwili aby jego wzrok
mógł się przyzwyczaić do niej. Kiedy tak się stało ruszył w
głąb ogromnego pomieszczenia. Znalazł się na dziele ze spisem
szkół. Przejrzenie wszystkich teczek, ksiąg i zwojów zajęło mu
dobre dwie godziny. W końcu miłosierny bibliotekarz przyszedł mu
na pomoc.
-Młodzieńcze...czego
szukasz? Mogę pomóc -powiedział uśmiechając się lekko. Mimo iż
był elfem było widać po nim że przeżył już duży kawał czasu.
-Ech...szukam
informacji na temat Akademii Wybrańców...-odpowiedział zmęczony
już szukaniem.
-Skoro chcesz się
czegoś o niej dowiedzieć to czemu szukałeś tutaj?-zdziwił się
niezwykle.-Powinieneś znaleźć jakieś zapiski o niej w dziale
fantasy...lub legend...sam już nie wiem, jednak na pewno w jednej z
tych.
-Ah...rozumiem,
bardzo dziękuje!-odpowiedział zdziwiony i ruszył w miejsce
wytycznych.
Bez
problemu udało mu się odnaleźć książkę o uczelni dla
wybranych. Jednak to co się tam znajdowało nie zadowoliło go. Było
tam napisane kiedy powstała i w jakich okolicznościach jednak nic
więcej.
-Dziwne...skoro
to legenda to czemu nie ma nic więcej...toż to się kupy nie
trzyma!-ostatnią część zdania wykrzyczał w duchu.
Jako że
było już dość późno postanowił że wróci do domu. Wychodząc
z budynku poprawił kaptur i rozejrzał się. Uliczka zwykle ruchliwa
teraz wyglądała jakby w okolicy nie było żadnej żywej duszy.
-Wymarłe
Miasto...-powiedział ze „wzgardą”-...podoba mi
się...-stwierdził w końcu.
Chłopak
szedł przed siebie. Od miejsca, które zwał domem dzieliło go
około 5 przecznic. Czas tak szybko mu upłynął w skarbnicy wiedzy,
że kiedy wychodził na dworze panowała już od jakiegoś czasu noc.
-Jutro
wyruszę...nic mnie tu nie trzyma...chyba...-skwitował obracając
się szybko.
Przeczucie znów
go nie zawiodło. Gdyby obrócił się sekundę później mogłoby
się to dla niego źle skończyć. Dzięki swojemu refleksowi udało
mu się wyjąć swój jakże sprytnie ukryty sztylet i sparować
uderzenie przeciwnika.
-Kim
jesteś?!-warknął do nieznajomego.
Nie
otrzymawszy odpowiedzi Merkucjo zwinnie wyjął swój drugi sztylet i
ugodził swego przeciwnika w brzuch, następnie wyszarpnął go
szybko sprawiając przy tym napastnikowi większe cierpienie. Tamten
syknął z bólu i upadł na ziemię. Chłopak bez skrupułów
zajrzał do sakiewki swojego niedoszłego zabójcy. Znaleziony tam
liścik wszystko mu wyjaśnił. Teraz pogrążony w myślach ponownie
ruszył w stronę domu.
Oczami Rosel
Niebo było lekko zachmurzone i zerwał się dość mocny wiatr. Lada moment można było się spodziewać potężnej ulewy. Jednak nawet taka pogoda nie przeszkadzała dwójce rodzeństwa w treningach strzelania z łuku.
- Rosel!- Krzyknął młodszy z rodzeństwa- Patrz trafiłem w sam środek tarczy! Starsza siostra spojrzała na tarcze oddaloną o kilka metrów.
- Świetnie ci idzie, jesteś coraz lepszy- uśmiechnęła się do małego Lio.
- Ale i tak nigdy się nie nauczę strzelać tak jak ty i robić takie rzeczy ze strzałami...- pochylił lekko głowę w dół. Strzelał coraz celniej, lecz daleko mu było do umiejętności, jakie posiada Rosel.
- A właśnie, co do tych strzał, odkryłam coś nowego. Lio od razu zaświeciły się oczy. "Pokaż pokaż!"- krzyczał i podskakiwał. Ro (wolała aby zwracano się do niej takim zdrobnieniem), przystała na prośby brata. Wyciągnęła powoli jedną ze strzał z torby, znajdującej się na jej plecach. Chwyciła strzałę i wyciągnęła rękę do przodu. Nagle stało się coś dziwnego. Owa strzała zaczęła mienić się na czerwono. Po chwili Ro naciągnęła ją na łuk. Z wielką precyzją wycelowała w stronę jednej z tarcz stojących najdalej. Wystrzeliła. Było słychać tylko świst i zaraz strzała znajdowała się w samym środku celu. Lio aż podskoczył ze strachu. Tego się nie spodziewał.
- Łał! Wybuchło! Jak ty to zrobiłaś?Możesz tak jeszcze raz?- Mówił bez przerwy podekscytowany malec.
Jednak siostra nawet nie patrzyła na niego, tylko w stronę lasu. Była bardzo zżyta z naturą i kochała przebywać po za domem. Bardzo często zamyślała się patrząc na powiewające i szeleszczące liście na drzewach. Wiedziała, że las na który właśnie patrzy jest lasem zakazanym dla elfów. Ale od kiedy tylko go zobaczyła jak miała 7 lat, wiedziała, że musi tam kiedyś pójść. Coś ją strasznie do niego ciągnęło.
- Roo!- Rozbudziła się gdy usłyszała ponownie wołanie brata.
- co to?- Powiedział lekko przestraszony wskazując palcem na lewo. Dziewczyna dokładnie się przyjrzała. Zauważyła jak ruszała się trawa. Wiedziała, że to nie od wiatru. Zasłoniła sobą swojego brata.
- Jak to będzie jakieś dzikie zwierze, od razu wycofaj się do miasta.
- Alee...
- Nie sprzeczaj się ze mną- przerwała mu w połowię. Obróciła się w jego stronę i przykucnęła odgarniając do tyłu długie, jasno zielone włosy.
- Jesteś moją jedyną rodziną po śmierci rodziców i jeśli coś Ci się stanie to sobie tego nie wybaczę.
Nie kłócił się dalej, tylko kiwnął głową na znak, że zgada się i wycofał się krok do tyłu. Ro Napięła mocno łuk, tym razem z żółtą strzałą. Czekała jak to "coś" wyłoni się, aby wiedzieć, czy jest potrzeba strzelania. Była bardzo przewrażliwiona na tym punkcie, gdyż już raz podczas treningów zaatakował Lio od tyłu mały niedźwiedź. Rosel przerażona zobaczyła, że ma ostatnią strzałę. Chwyciła ją mocno i skupiła się. Wystrzeliła ją, mieniącą się na niebiesko. Wtedy po raz pierwszy odkryła moc, jaką posiada, lecz dość dużym kosztem. Lio był bardzo poważnie ranny i ledwo uszedł z życiem.
To zwierzę było coraz bliżej. Po chwili ich oczom ukazał się mały szczeniak, który wyglądał na mocno wygłodzonego.
- Oooo!- Krzyknęła Ro. Od zawsze chciała mieć psa. Wzięła go na ręce- Weźmiemy go ze sobą.
Ruszyli w stronę miasta. Mieli w planach zostać jeszcze na dłuższa chwilę, lecz uznali, że powinni wpierw nakarmić psa. Bardzo lubili przebywać na polu do treningów. Było to naprawdę rozległe pole. Czyli się na nim woli, jak w swoim własnym świecie.
- Jak go nazwiemy?- po chwili Ciszy zapytał Lio.
- Hmm...- Zamyśliła się i pochyliła głowę patrząc na psa.
- Może Lucky- Rzuciła pomysłem.
- Świetne!- odezwał się mały.
Po 30 minutowej drodze doszli do miasta. Ich osada była jedną z większych elfickich. Każdy miał swój dom. Nie było możliwości spotkać bezdomnego lub biednego człowieka. Ponieważ rodzice Ro i Lio zmarli, zostali dani pod opiekę jednego z kucharzy. Kucharz był szczęśliwy, ponieważ sam nie mógł mieć dzieci, a chciał tego najbardziej na świecie. były także inne plusy. Rodzeństwo od małego kochało polować, więc Kucharz miał pod dostatkiem królików i ptaków do przyrządzania, a młodzi mieli zawsze co jeść. Teraz już szli między budynkami i patrzyli na nazwiska na furtkach. Domy wyglądały dość prosto. Kwadratowe dość duże bloki z oknami i drzwiami. Każdy miał ogrodzony dom niskim płotem. Każdy właściciel miał inny sposób na to, aby jego dom się wyróżniał. Nie którzy siali dużo kolorowych kwiatów, stawiali place zabaw dla dzieci lub malowali mieszkania. Inni nie robili nic.
Dom w którym oni mieszkali był zarazem domem jak i mini restauracją. Ich opiekun przyjmował ludzi, którzy chcieli zjeść coś smacznego lecz nie mieli czasu, lub nie mają odpowiedniego sprzętu aby coś ugotować samodzielnie. Kucharz udzielał także lekcji gotowania.
- Ciekawe czy Pan John zgodzi się na tego psa- zastanawiali się.
Gdy przekroczyli już bramę i doszli do drzwi Lio zawołał głośno właściciela domu aby przedstawić mu nowego domownika.
- O jak dobrze, że już jesteście! Muszę wam o czymś powiedzieć- Wychylił głowę zza kuchni- ale wy mówcie pierwsi.
-Zobacz co mamy- Ro wyjęła psa z jasno niebieskiego płaszcza którym go okryła.
- O cóż to za malec- Wziął Luckiego na ręce- mam nadzieje, że go nie wyrzucicie na dwór.
Rodzeństwo spojrzało na siebie
- Oczywiście, że nie!- wykrzyknęli razem.
- A co ty chciałeś nam przekazać?- zapytał Lio.
- Właściwie to mam wiadomość do Ro.
- Do mnie?- zdziwiła się.
- Masz gościa, jest w salonie.
Była już kompletnie oszołomiona. Zwykle nie miewała gości, którzy przychodzili wyłącznie do niej. Przeszła do salony i zobaczyła mężczyznę ze zwitkiem papierów w ręku. Miał długą brodę i wyglądało na to, że jest już w podeszłym wieku.
- Witaj Rosel- powiedział staruszek.
- Dzień dobry- odpowiedziała nieśmiało.
- Nazywam sie Jim Carter i przyszedłem powiadomić Cię o wspaniałej rzeczy!
- Jakiej?- zapytała zdezorientowana.
- Zostałaś przyjęta do Akademii Wybrańców!
Stała i zastanawiała się czy to nie żart.
- Jakiej Akademii?
- Wybrańców. Otóż twoje umiejętności bardzo zadziwiły radę i chcemy Ci pomóc w rozwijaniu tych zdolności.
- Przykro mi, ale...
- Jedź!- przerwał jej młodszy brat- To twoja szansa!
- Ale nie mogę cie tu zostawić.
- Nie będę sam. Jedź.- podbiegł bliżej i przytulił ją z całej siły.
Nastała cisza. Rodzeństwo cicho szlochało przytulając się coraz mocniej. Nienawidzą rozłomek. Po za tym mają tylko siebie. Nie znieśli by utraty drugiej osoby. W końcu Rosel wzięła się w garść i przetarła łzy.
- Zgadzam się. Jak mam tam dotrzeć?
- Proszę, oto mapa, masz tu zaznaczoną drogę- wyciągnął rękę i podał jej papiery.
- A to do czego?- pokazała na jedną z kartek.
- Kiedy będziesz już stu procentowo gotowa na wyprawę, otwórz go.
Nagle zrobiło się bardzo jasno. Wszyscy się zasłonili. Gdy otworzyli oczy, Mężczyzny już nie było.
- Rosel!- Krzyknął młodszy z rodzeństwa- Patrz trafiłem w sam środek tarczy! Starsza siostra spojrzała na tarcze oddaloną o kilka metrów.
- Świetnie ci idzie, jesteś coraz lepszy- uśmiechnęła się do małego Lio.
- Ale i tak nigdy się nie nauczę strzelać tak jak ty i robić takie rzeczy ze strzałami...- pochylił lekko głowę w dół. Strzelał coraz celniej, lecz daleko mu było do umiejętności, jakie posiada Rosel.
- A właśnie, co do tych strzał, odkryłam coś nowego. Lio od razu zaświeciły się oczy. "Pokaż pokaż!"- krzyczał i podskakiwał. Ro (wolała aby zwracano się do niej takim zdrobnieniem), przystała na prośby brata. Wyciągnęła powoli jedną ze strzał z torby, znajdującej się na jej plecach. Chwyciła strzałę i wyciągnęła rękę do przodu. Nagle stało się coś dziwnego. Owa strzała zaczęła mienić się na czerwono. Po chwili Ro naciągnęła ją na łuk. Z wielką precyzją wycelowała w stronę jednej z tarcz stojących najdalej. Wystrzeliła. Było słychać tylko świst i zaraz strzała znajdowała się w samym środku celu. Lio aż podskoczył ze strachu. Tego się nie spodziewał.
- Łał! Wybuchło! Jak ty to zrobiłaś?Możesz tak jeszcze raz?- Mówił bez przerwy podekscytowany malec.
Jednak siostra nawet nie patrzyła na niego, tylko w stronę lasu. Była bardzo zżyta z naturą i kochała przebywać po za domem. Bardzo często zamyślała się patrząc na powiewające i szeleszczące liście na drzewach. Wiedziała, że las na który właśnie patrzy jest lasem zakazanym dla elfów. Ale od kiedy tylko go zobaczyła jak miała 7 lat, wiedziała, że musi tam kiedyś pójść. Coś ją strasznie do niego ciągnęło.
- Roo!- Rozbudziła się gdy usłyszała ponownie wołanie brata.
- co to?- Powiedział lekko przestraszony wskazując palcem na lewo. Dziewczyna dokładnie się przyjrzała. Zauważyła jak ruszała się trawa. Wiedziała, że to nie od wiatru. Zasłoniła sobą swojego brata.
- Jak to będzie jakieś dzikie zwierze, od razu wycofaj się do miasta.
- Alee...
- Nie sprzeczaj się ze mną- przerwała mu w połowię. Obróciła się w jego stronę i przykucnęła odgarniając do tyłu długie, jasno zielone włosy.
- Jesteś moją jedyną rodziną po śmierci rodziców i jeśli coś Ci się stanie to sobie tego nie wybaczę.
Nie kłócił się dalej, tylko kiwnął głową na znak, że zgada się i wycofał się krok do tyłu. Ro Napięła mocno łuk, tym razem z żółtą strzałą. Czekała jak to "coś" wyłoni się, aby wiedzieć, czy jest potrzeba strzelania. Była bardzo przewrażliwiona na tym punkcie, gdyż już raz podczas treningów zaatakował Lio od tyłu mały niedźwiedź. Rosel przerażona zobaczyła, że ma ostatnią strzałę. Chwyciła ją mocno i skupiła się. Wystrzeliła ją, mieniącą się na niebiesko. Wtedy po raz pierwszy odkryła moc, jaką posiada, lecz dość dużym kosztem. Lio był bardzo poważnie ranny i ledwo uszedł z życiem.
To zwierzę było coraz bliżej. Po chwili ich oczom ukazał się mały szczeniak, który wyglądał na mocno wygłodzonego.
- Oooo!- Krzyknęła Ro. Od zawsze chciała mieć psa. Wzięła go na ręce- Weźmiemy go ze sobą.
Ruszyli w stronę miasta. Mieli w planach zostać jeszcze na dłuższa chwilę, lecz uznali, że powinni wpierw nakarmić psa. Bardzo lubili przebywać na polu do treningów. Było to naprawdę rozległe pole. Czyli się na nim woli, jak w swoim własnym świecie.
- Jak go nazwiemy?- po chwili Ciszy zapytał Lio.
- Hmm...- Zamyśliła się i pochyliła głowę patrząc na psa.
- Może Lucky- Rzuciła pomysłem.
- Świetne!- odezwał się mały.
Po 30 minutowej drodze doszli do miasta. Ich osada była jedną z większych elfickich. Każdy miał swój dom. Nie było możliwości spotkać bezdomnego lub biednego człowieka. Ponieważ rodzice Ro i Lio zmarli, zostali dani pod opiekę jednego z kucharzy. Kucharz był szczęśliwy, ponieważ sam nie mógł mieć dzieci, a chciał tego najbardziej na świecie. były także inne plusy. Rodzeństwo od małego kochało polować, więc Kucharz miał pod dostatkiem królików i ptaków do przyrządzania, a młodzi mieli zawsze co jeść. Teraz już szli między budynkami i patrzyli na nazwiska na furtkach. Domy wyglądały dość prosto. Kwadratowe dość duże bloki z oknami i drzwiami. Każdy miał ogrodzony dom niskim płotem. Każdy właściciel miał inny sposób na to, aby jego dom się wyróżniał. Nie którzy siali dużo kolorowych kwiatów, stawiali place zabaw dla dzieci lub malowali mieszkania. Inni nie robili nic.
Dom w którym oni mieszkali był zarazem domem jak i mini restauracją. Ich opiekun przyjmował ludzi, którzy chcieli zjeść coś smacznego lecz nie mieli czasu, lub nie mają odpowiedniego sprzętu aby coś ugotować samodzielnie. Kucharz udzielał także lekcji gotowania.
- Ciekawe czy Pan John zgodzi się na tego psa- zastanawiali się.
Gdy przekroczyli już bramę i doszli do drzwi Lio zawołał głośno właściciela domu aby przedstawić mu nowego domownika.
- O jak dobrze, że już jesteście! Muszę wam o czymś powiedzieć- Wychylił głowę zza kuchni- ale wy mówcie pierwsi.
-Zobacz co mamy- Ro wyjęła psa z jasno niebieskiego płaszcza którym go okryła.
- O cóż to za malec- Wziął Luckiego na ręce- mam nadzieje, że go nie wyrzucicie na dwór.
Rodzeństwo spojrzało na siebie
- Oczywiście, że nie!- wykrzyknęli razem.
- A co ty chciałeś nam przekazać?- zapytał Lio.
- Właściwie to mam wiadomość do Ro.
- Do mnie?- zdziwiła się.
- Masz gościa, jest w salonie.
Była już kompletnie oszołomiona. Zwykle nie miewała gości, którzy przychodzili wyłącznie do niej. Przeszła do salony i zobaczyła mężczyznę ze zwitkiem papierów w ręku. Miał długą brodę i wyglądało na to, że jest już w podeszłym wieku.
- Witaj Rosel- powiedział staruszek.
- Dzień dobry- odpowiedziała nieśmiało.
- Nazywam sie Jim Carter i przyszedłem powiadomić Cię o wspaniałej rzeczy!
- Jakiej?- zapytała zdezorientowana.
- Zostałaś przyjęta do Akademii Wybrańców!
Stała i zastanawiała się czy to nie żart.
- Jakiej Akademii?
- Wybrańców. Otóż twoje umiejętności bardzo zadziwiły radę i chcemy Ci pomóc w rozwijaniu tych zdolności.
- Przykro mi, ale...
- Jedź!- przerwał jej młodszy brat- To twoja szansa!
- Ale nie mogę cie tu zostawić.
- Nie będę sam. Jedź.- podbiegł bliżej i przytulił ją z całej siły.
Nastała cisza. Rodzeństwo cicho szlochało przytulając się coraz mocniej. Nienawidzą rozłomek. Po za tym mają tylko siebie. Nie znieśli by utraty drugiej osoby. W końcu Rosel wzięła się w garść i przetarła łzy.
- Zgadzam się. Jak mam tam dotrzeć?
- Proszę, oto mapa, masz tu zaznaczoną drogę- wyciągnął rękę i podał jej papiery.
- A to do czego?- pokazała na jedną z kartek.
- Kiedy będziesz już stu procentowo gotowa na wyprawę, otwórz go.
Nagle zrobiło się bardzo jasno. Wszyscy się zasłonili. Gdy otworzyli oczy, Mężczyzny już nie było.
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Światopogląd...
Stojąca postać na krawędzi dachu głównego budynku miasta sparaliżowała większą ilość mieszkańców. Wszyscy z przerażaniem patrzyli się na nią, jednak mało kto pomyślał że cała historia się tak potoczy...
Słońce świeciło tego dnia niemiłosiernie mocno, jako że na niebie nie było choćby najmniejszej chmurki szanse na odrobinę cienia były dość marne. Ludność pobliskiego miasta i zbioru wiosek uwijała się ze swoją pracą tak żeby jak najszybciej wejść do najbliższej karczmy, zamówić kufel piwa korzennego i upić z niego przynajmniej jeden porządny łyk. Jednak niewielu udało się spełnić swoje pragnienie. Większość chłopów pracujących w polu, kowali kujących żelazo, gospodyń domowych zajmujących się gospodarstwem i wielu innych nie miało możliwości by choć dotrzeć w pobliże gospody...
Młodzieniec o którym mowa była wcześniej stał z rozłożonymi rękoma na krawędzi dachu. Patrzył się na tłum, który zgromadził się jakieś dziesięć metrów pod nim. Na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek zaś złote oczy zostały niewzruszone. Widać w nich było obojętność wręcz smutek. Kruczoczarne, dość krótkie i ukryte pod kapturem, włosy kontrastowały z nienaturalnie bladą skórą.
Wysunął prawą nogę do przodu i przeniósł na nią swój ciężar ciała. Z wciąż powiększający się tłum słychać było krzyki przerażenia. Kobiety zamykały oczy lub odwracały wzrok aby nie widzieć mokrej plamy, która miała się za chwilę utworzyć na ziemi. Jednak nic takiego nie nastąpiło... Siedemnastolatek w chwili wystawienia nogi do przodu miał ręce lekko odchylone do tyłu, kiedy nastąpiło przeniesienia ciężaru wyciągnął je za siebie jak najdalej i chwycił się rynny. Wszystko działo się tak szybko że można by pomyśleć że chłopak magicznym sposobem znalazł się tam, gdzie się znalazł, jednak dzięki swojej zręczności udało mu się napędzić mieszkańcom stracha i nie ucierpieć przy tym. Prychnął tylko zniesmaczony głupotą tłumu, a następnie podciągnął się znów na dach.
-Może ktoś się nim w końcu zajmie?!-wydarł się jakiś mężczyzna.
-Bo komuś zachce się to robić...Strażnicy wolą chlać w karczmach niż pilnować porządku w mieście. Nikt z nich nawet na mnie palcem nie kiwnie chyba że tak się upije...-prychnął ponownie.-Szkoda gadać.-zaśmiał się zamykając oczy.
-Chłoptasiu!-odezwał się ten sam mężczyzna wychodząc na przód gromady.-Skoro wiesz że tak będzie to po co tam stoisz?! Złaź stamtąd i wracaj do swojego ojczulka, niech ci zaśpiewa jakąś balladę, może wtedy po przestawia ci się w głowie i nie będziesz tak krytykować naszej straży!
-Hym?-otworzył jedno oko unosząc brew.-Aż tak ci przeszkadza to że wyrażam swoją opinię? Może po prostu masz taką samą jak ja tylko że boisz się przyznać, hę?-spojrzał na niego wyzywającym wzrokiem.-Bezwartościowy, uległy śmieć. Niczym innym nie jesteś! Bojąc się wypowiedzieć swoje zdanie na głos jesteś nikim!-powiedział i zamachnął się ręką w nieznanym nikomu geście.
Mężczyzna z którym ciemnowłosy toczył konwersację zrobił się cały czerwony na twarzy i zaczął wykrzykiwać najgorsze obelgi pod jego imieniem.
-Merkucjo Arronie Chanson!-odezwał się głos z tłumu, a jego właściciel wyszedł z niego.-Przestań robić zamieszanie i zejdź tutaj!
-Hym?-chłopak powtórzył poprzednią czynność z drugim okiem.-Nie wiem kim jesteś ale mało mnie to obchodzi...-odpowiedział zdawkowo.-Azaliż ciekaw jestem skąd znasz moje pełne imię oraz nazwisko?
-Mało istotny szczegół.-odpowiedział mężczyzna, chłopak się niezwykle skrzywił przy jego wypowiedzi.-Śmiem sądzić że za twoim...przedstawieniem i gadką kryje się coś więcej.
Nieznajomy trafił w samo sedno, jednakże młodzieniec nie dawał po sobie tego poznać. Nie wszystko było jeszcze gotowe, trzeba było grać na czas. Więc spojrzał się na swojego kolejnego rozmówcę ze zdziwieniem i odparł.
-Twoje przypuszczenia są błędne, tyle mogę ci powiedzieć. Musiałem w końcu wyrzucić z siebie to co od wielu lat ciąży mi na sercu.-wypowiadając owe zdanie odwrócił się od tłumu i wszedł bardziej w głąb powierzchni.- Teraz...-nagle obrócił się do wszystkich z szaleńczym uśmiechem- mam wrażenie że mogę latać!-zaczął biec, nie wyglądała no to że chciałby się zatrzymać.
Na początku wszyscy stali nie wzruszeni jednak kiedy zobaczyli że wyskoczył dość spory kawałek od budynku zamarli. Kobiety ponownie zaczęły krzyczeć i odwracać wzrok. Aż w pewnym momencie...
Dziedziniec na którym działa się cała akcja został szczelnie otulony szkarłatnym dymem. Merkucjo błyskawicznie znikł wszystkim z oczu. Osoby zgromadzone na placu zaczęły się krztusić nikt nie mógł złapać oddechu, opary był zbyt gęste. Parę osób, których reakcja była dość szybka, rzuciło się do ucieczki. Jednakże za daleko nie uciekli, po prostu napotkali niewidzialną ścianę, która odcinała im drogę ku wolności. Kiedy wszyscy popadali jak muchy do niewidzialnej klatki wpadła zakapturzona banda z osłoniętymi twarzami tak, że widać było jedynie oczy.. Zaczęli okradać wszystkich z kosztowności i pieniędzy. Było ich niewielu ale że byli nieźle zgrania cała akcja przebiegła szybko, ulotnili się kiedy nie było już nic ciekawego do zabrania.
Rozproszeni zaczęli uciekać najróżniejszymi ścieżkami do wspólnego celu. Ciesząc się niemiłosiernie ze wspaniałych łupów docierali dość szybko do bazy, która znajdowała się pod ziemi w północnej części miasta, a jej korytarze ciągnęły się po całym mieście.
W głównej sali znajdowali się już wszyscy...z wyjątkiem jednej osoby. Wszyscy zaczęli się zastanawiać co mogło spowodować spóźnienie owej osóbki. Mimo iż byli tam od kilku minut już zaczęły się tworzyć najróżniejsze historie co mogło się wydarzyć.
-Może zapomniał założyć maski?-snuli przypuszczenia jedni.
-Nie...to nie możliwe, może po prostu...-nie dane było mu skończyć
Jak piorun z nieba na środku sali pojawił się Merkucjo. Stanął wyprostowany i zdjął kaptur. Spojrzał się swoim pozbawionym uczuć wzrokiem po twarzach wszystkich, a następnie podszedł do chłopaka któremu przerwał wypowiedź.
-Jeżeli...-zaczął.-...jeszcze RAZ każesz mi tyle czekać to licz się z tym że twoja śmierć nastąpi szybko i będzie bardzo bolesna.-kończąc zdanie docisnął sztylet młodzieńca do jego gardła.
-Jak?-zapytał zdziwiony trzęsąc się jak galareta.
Po sali przeszedł szmer zdziwienia. Wszyscy wiedzieli że czarnowłosy jest bardzo zręczny i szybki ale to przekraczało ludzkie jak i inne pojęcie. Większość elfów mogłaby mu pozazdrościć jego umiejętności.
-Mówiłem ci w jakim miejscu masz wylać napar! To było najłatwiejsze zadanie na świecie, a ty jeszcze kazałeś mi czekać! Jeszcze rozumiem gdybyś to ty go przyrządzał ale że to ja go stworzyłem to nie widzę powodu dla którego musiałem ciągnąć tę pogawędkę przez tak długi czas!
-Był za duży tłum...! Nie mogłem pozwolić aby mnie zauważono!-próbował się wybronić.
-Ech...-złapał się za głowę zabierając przy tym broń z gardła chłopaka.
Arronie oddał sztylet jego właścicielowi, a następnie zwrócił się do wszystkich zgromadzonych.
-Czy ktoś z was wie kim był ten...człowiek?-prychnął z pogardą na samą myśl o mężczyźnie.
-Musiał niedawno przybyć do naszego miasta, gdyż nie ma go w aktach miasta. -odezwała się pewna kobieta.
-Ja wiem kim on był!-odezwał się mężczyzna stojący pod ścianą.
-To podejdź tu i pochwal się swoją wiedzą-powiedział Merkucjo.
Osobnik jako jedyny nie zdjął jeszcze swojej maski i kaptura. Zrobiwszy parę kroków do przodu zaczął jednak zdejmować zbędne okrycie. Stanął w połowie odległości, która wcześniej dzieliła go od przywódcy bandy i zdjął maskę.
-To ty?-zapytał beznamiętnie chłopak. On jako jedyny nie zdziwił się na widok swojego poprzedniego rozmówcy.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno i spuścił lekko głowę, ale tak by jego twarz pozostawała wciąż widoczna.
-Mam do ciebie sprawę...ale na osobności-kiedy skończył całe pomieszczenie rozbłysło jasnym światłem oślepiając przy tym wszystkich. Jednak kiedy ustąpiło w sali nie było ani brązowowłosego osobnika, ani Merkucja.
W ciemnym i dość zakurzonym pokoju panował półmrok. Podłoga wykonana z ciemnego drewna zaskrzypiała więc kiedy na jej powierzchni niespodziewanie pojawiły się dwie postacie.
-Po co mnie tu zabrałeś?-zapytał chłopak odchodząc błyskawicznie od mężczyzny.
-Dziwny jesteś-zaśmiał się.-Normalnie to inni wrzeszczeli pytając się gdzie są lub po co ich zabieram, a ty? Nic!
-Odpowiadaj!-warknął już zdenerwowany, szybko się denerwował.
-Może inaczej...-odpowiedział zrezygnowany.-Jestem Elrik Amdeus Fox, czarodziej na stażu.-uśmiechnął się życzliwie.-Przybyłem tutaj z Akademii Wybrańców i mam zaszczyt poinformować cię iż zostałeś wybrany na jednego z uczniów!
-I co?-uniósł znacząco brew.-Mam się z tego powodu...cieszyć?
-To wielki zaszczyt należeć do naszej Akademii!-powiedział niezrażony wciąż mag.
-A po co mi ta...-prychnął ze wzgardą.-...A-ka-de-mia?-zaczął sylabowa ze znudzeniem ostatnie słowo.
-Do rozwijania twoich umiejętności, rzecz jasna!
-Sugerujesz że sam sobie nie poradzę?-zapytał z irytacją w głosie.
-Ależ nie! Twoje umiejętności są na nadzwyczajnym poziomie! A zwłaszcza Alchemia.-próbował go podejść psychologicznie Elrik, miał nadzieję że przynajmniej w taki sposób uda mu się przekonać chłopka.
Arron zamilkł na chwilę. Widać propozycja studenta magii musiała go nadzwyczaj zaciekawić. Lubił kiedy ktoś zauważał jego smykałkę Alchemiczną.
-Jak się tam dostanę?-zapytał nagle.
-Dostaniesz ode mnie mapę, która poprowadzi cię do celu.-uśmiechnął się widząc że zaciekawił „pana kamienne uczucia”.
Słońce świeciło tego dnia niemiłosiernie mocno, jako że na niebie nie było choćby najmniejszej chmurki szanse na odrobinę cienia były dość marne. Ludność pobliskiego miasta i zbioru wiosek uwijała się ze swoją pracą tak żeby jak najszybciej wejść do najbliższej karczmy, zamówić kufel piwa korzennego i upić z niego przynajmniej jeden porządny łyk. Jednak niewielu udało się spełnić swoje pragnienie. Większość chłopów pracujących w polu, kowali kujących żelazo, gospodyń domowych zajmujących się gospodarstwem i wielu innych nie miało możliwości by choć dotrzeć w pobliże gospody...
Młodzieniec o którym mowa była wcześniej stał z rozłożonymi rękoma na krawędzi dachu. Patrzył się na tłum, który zgromadził się jakieś dziesięć metrów pod nim. Na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek zaś złote oczy zostały niewzruszone. Widać w nich było obojętność wręcz smutek. Kruczoczarne, dość krótkie i ukryte pod kapturem, włosy kontrastowały z nienaturalnie bladą skórą.
Wysunął prawą nogę do przodu i przeniósł na nią swój ciężar ciała. Z wciąż powiększający się tłum słychać było krzyki przerażenia. Kobiety zamykały oczy lub odwracały wzrok aby nie widzieć mokrej plamy, która miała się za chwilę utworzyć na ziemi. Jednak nic takiego nie nastąpiło... Siedemnastolatek w chwili wystawienia nogi do przodu miał ręce lekko odchylone do tyłu, kiedy nastąpiło przeniesienia ciężaru wyciągnął je za siebie jak najdalej i chwycił się rynny. Wszystko działo się tak szybko że można by pomyśleć że chłopak magicznym sposobem znalazł się tam, gdzie się znalazł, jednak dzięki swojej zręczności udało mu się napędzić mieszkańcom stracha i nie ucierpieć przy tym. Prychnął tylko zniesmaczony głupotą tłumu, a następnie podciągnął się znów na dach.
-Może ktoś się nim w końcu zajmie?!-wydarł się jakiś mężczyzna.
-Bo komuś zachce się to robić...Strażnicy wolą chlać w karczmach niż pilnować porządku w mieście. Nikt z nich nawet na mnie palcem nie kiwnie chyba że tak się upije...-prychnął ponownie.-Szkoda gadać.-zaśmiał się zamykając oczy.
-Chłoptasiu!-odezwał się ten sam mężczyzna wychodząc na przód gromady.-Skoro wiesz że tak będzie to po co tam stoisz?! Złaź stamtąd i wracaj do swojego ojczulka, niech ci zaśpiewa jakąś balladę, może wtedy po przestawia ci się w głowie i nie będziesz tak krytykować naszej straży!
-Hym?-otworzył jedno oko unosząc brew.-Aż tak ci przeszkadza to że wyrażam swoją opinię? Może po prostu masz taką samą jak ja tylko że boisz się przyznać, hę?-spojrzał na niego wyzywającym wzrokiem.-Bezwartościowy, uległy śmieć. Niczym innym nie jesteś! Bojąc się wypowiedzieć swoje zdanie na głos jesteś nikim!-powiedział i zamachnął się ręką w nieznanym nikomu geście.
Mężczyzna z którym ciemnowłosy toczył konwersację zrobił się cały czerwony na twarzy i zaczął wykrzykiwać najgorsze obelgi pod jego imieniem.
-Merkucjo Arronie Chanson!-odezwał się głos z tłumu, a jego właściciel wyszedł z niego.-Przestań robić zamieszanie i zejdź tutaj!
-Hym?-chłopak powtórzył poprzednią czynność z drugim okiem.-Nie wiem kim jesteś ale mało mnie to obchodzi...-odpowiedział zdawkowo.-Azaliż ciekaw jestem skąd znasz moje pełne imię oraz nazwisko?
-Mało istotny szczegół.-odpowiedział mężczyzna, chłopak się niezwykle skrzywił przy jego wypowiedzi.-Śmiem sądzić że za twoim...przedstawieniem i gadką kryje się coś więcej.
Nieznajomy trafił w samo sedno, jednakże młodzieniec nie dawał po sobie tego poznać. Nie wszystko było jeszcze gotowe, trzeba było grać na czas. Więc spojrzał się na swojego kolejnego rozmówcę ze zdziwieniem i odparł.
-Twoje przypuszczenia są błędne, tyle mogę ci powiedzieć. Musiałem w końcu wyrzucić z siebie to co od wielu lat ciąży mi na sercu.-wypowiadając owe zdanie odwrócił się od tłumu i wszedł bardziej w głąb powierzchni.- Teraz...-nagle obrócił się do wszystkich z szaleńczym uśmiechem- mam wrażenie że mogę latać!-zaczął biec, nie wyglądała no to że chciałby się zatrzymać.
Na początku wszyscy stali nie wzruszeni jednak kiedy zobaczyli że wyskoczył dość spory kawałek od budynku zamarli. Kobiety ponownie zaczęły krzyczeć i odwracać wzrok. Aż w pewnym momencie...
Dziedziniec na którym działa się cała akcja został szczelnie otulony szkarłatnym dymem. Merkucjo błyskawicznie znikł wszystkim z oczu. Osoby zgromadzone na placu zaczęły się krztusić nikt nie mógł złapać oddechu, opary był zbyt gęste. Parę osób, których reakcja była dość szybka, rzuciło się do ucieczki. Jednakże za daleko nie uciekli, po prostu napotkali niewidzialną ścianę, która odcinała im drogę ku wolności. Kiedy wszyscy popadali jak muchy do niewidzialnej klatki wpadła zakapturzona banda z osłoniętymi twarzami tak, że widać było jedynie oczy.. Zaczęli okradać wszystkich z kosztowności i pieniędzy. Było ich niewielu ale że byli nieźle zgrania cała akcja przebiegła szybko, ulotnili się kiedy nie było już nic ciekawego do zabrania.
Rozproszeni zaczęli uciekać najróżniejszymi ścieżkami do wspólnego celu. Ciesząc się niemiłosiernie ze wspaniałych łupów docierali dość szybko do bazy, która znajdowała się pod ziemi w północnej części miasta, a jej korytarze ciągnęły się po całym mieście.
W głównej sali znajdowali się już wszyscy...z wyjątkiem jednej osoby. Wszyscy zaczęli się zastanawiać co mogło spowodować spóźnienie owej osóbki. Mimo iż byli tam od kilku minut już zaczęły się tworzyć najróżniejsze historie co mogło się wydarzyć.
-Może zapomniał założyć maski?-snuli przypuszczenia jedni.
-Nie...to nie możliwe, może po prostu...-nie dane było mu skończyć
Jak piorun z nieba na środku sali pojawił się Merkucjo. Stanął wyprostowany i zdjął kaptur. Spojrzał się swoim pozbawionym uczuć wzrokiem po twarzach wszystkich, a następnie podszedł do chłopaka któremu przerwał wypowiedź.
-Jeżeli...-zaczął.-...jeszcze RAZ każesz mi tyle czekać to licz się z tym że twoja śmierć nastąpi szybko i będzie bardzo bolesna.-kończąc zdanie docisnął sztylet młodzieńca do jego gardła.
-Jak?-zapytał zdziwiony trzęsąc się jak galareta.
Po sali przeszedł szmer zdziwienia. Wszyscy wiedzieli że czarnowłosy jest bardzo zręczny i szybki ale to przekraczało ludzkie jak i inne pojęcie. Większość elfów mogłaby mu pozazdrościć jego umiejętności.
-Mówiłem ci w jakim miejscu masz wylać napar! To było najłatwiejsze zadanie na świecie, a ty jeszcze kazałeś mi czekać! Jeszcze rozumiem gdybyś to ty go przyrządzał ale że to ja go stworzyłem to nie widzę powodu dla którego musiałem ciągnąć tę pogawędkę przez tak długi czas!
-Był za duży tłum...! Nie mogłem pozwolić aby mnie zauważono!-próbował się wybronić.
-Ech...-złapał się za głowę zabierając przy tym broń z gardła chłopaka.
Arronie oddał sztylet jego właścicielowi, a następnie zwrócił się do wszystkich zgromadzonych.
-Czy ktoś z was wie kim był ten...człowiek?-prychnął z pogardą na samą myśl o mężczyźnie.
-Musiał niedawno przybyć do naszego miasta, gdyż nie ma go w aktach miasta. -odezwała się pewna kobieta.
-Ja wiem kim on był!-odezwał się mężczyzna stojący pod ścianą.
-To podejdź tu i pochwal się swoją wiedzą-powiedział Merkucjo.
Osobnik jako jedyny nie zdjął jeszcze swojej maski i kaptura. Zrobiwszy parę kroków do przodu zaczął jednak zdejmować zbędne okrycie. Stanął w połowie odległości, która wcześniej dzieliła go od przywódcy bandy i zdjął maskę.
-To ty?-zapytał beznamiętnie chłopak. On jako jedyny nie zdziwił się na widok swojego poprzedniego rozmówcy.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno i spuścił lekko głowę, ale tak by jego twarz pozostawała wciąż widoczna.
-Mam do ciebie sprawę...ale na osobności-kiedy skończył całe pomieszczenie rozbłysło jasnym światłem oślepiając przy tym wszystkich. Jednak kiedy ustąpiło w sali nie było ani brązowowłosego osobnika, ani Merkucja.
W ciemnym i dość zakurzonym pokoju panował półmrok. Podłoga wykonana z ciemnego drewna zaskrzypiała więc kiedy na jej powierzchni niespodziewanie pojawiły się dwie postacie.
-Po co mnie tu zabrałeś?-zapytał chłopak odchodząc błyskawicznie od mężczyzny.
-Dziwny jesteś-zaśmiał się.-Normalnie to inni wrzeszczeli pytając się gdzie są lub po co ich zabieram, a ty? Nic!
-Odpowiadaj!-warknął już zdenerwowany, szybko się denerwował.
-Może inaczej...-odpowiedział zrezygnowany.-Jestem Elrik Amdeus Fox, czarodziej na stażu.-uśmiechnął się życzliwie.-Przybyłem tutaj z Akademii Wybrańców i mam zaszczyt poinformować cię iż zostałeś wybrany na jednego z uczniów!
-I co?-uniósł znacząco brew.-Mam się z tego powodu...cieszyć?
-To wielki zaszczyt należeć do naszej Akademii!-powiedział niezrażony wciąż mag.
-A po co mi ta...-prychnął ze wzgardą.-...A-ka-de-mia?-zaczął sylabowa ze znudzeniem ostatnie słowo.
-Do rozwijania twoich umiejętności, rzecz jasna!
-Sugerujesz że sam sobie nie poradzę?-zapytał z irytacją w głosie.
-Ależ nie! Twoje umiejętności są na nadzwyczajnym poziomie! A zwłaszcza Alchemia.-próbował go podejść psychologicznie Elrik, miał nadzieję że przynajmniej w taki sposób uda mu się przekonać chłopka.
Arron zamilkł na chwilę. Widać propozycja studenta magii musiała go nadzwyczaj zaciekawić. Lubił kiedy ktoś zauważał jego smykałkę Alchemiczną.
-Jak się tam dostanę?-zapytał nagle.
-Dostaniesz ode mnie mapę, która poprowadzi cię do celu.-uśmiechnął się widząc że zaciekawił „pana kamienne uczucia”.
Fox wręczywszy Chanson'owi mapę nagle trzepnął się w głowę z całej siły i zaczął grzebać w torbie którą miał przy sobie. Po chwili wyjął z niej zwitek papieru i wręczył go chłopakowi. Ten popatrzył się na papier i chwycił go.
-Kiedy będziesz gotów do podróży otwórz ten papierek.-uśmiechnął się, a światłość znów ich ogarnęła...
-Kiedy będziesz gotów do podróży otwórz ten papierek.-uśmiechnął się, a światłość znów ich ogarnęła...
Ciemnowłosy otworzywszy oczy spostrzegł iż znajduje się w swoim domu. Jako że na dworze była noc młodzieniec położył się do łóżka i z myślą o swojej podróży zasnął...
Subskrybuj:
Posty (Atom)