niedziela, 27 kwietnia 2014

Światopogląd Merkucja Arronia Chanson

    Dźwięki lutni rozbrzmiewały w pobliskiej karczmie od samego wschodu słońca. Tłum który się tam zebrał wsłuchiwał się w przyjemne melodie które wychodziły spod palców artysty. Mężczyzna pochłonięty graniem zapomniał całkowicie o otaczającym go świecie, teraz liczyła się tylko gra. Nawet nie spostrzegł się kiedy jego syn zszedł z góry i wyszedł z domu.
   Młodzieniec sunął przed siebie z kapturem zaciągniętym na głowę. Po wczorajszym incydencie z Elrikiem każdy w mieście mógł go rozpoznać. Nie była to za ciekawa myśl ale niestety była prawdziwa. Więc aby się za bardzo nie narażać postanowił że do bazy dostanie się bocznymi uliczkami.
   Kiedy w końcu znalazł się przy włazie prowadzącym do kwatery ktoś go zatrzymał. Tym kimś była mała,brudna i bezbronna dziewczynka. Patrzyła się na ciemnowłosego swoimi szklistymi pełnymi smutku oczami. On nie zwracając na nią uwagi otworzył przejście i stanął w bezruchu. Ona wykorzystując okazję weszła w głąb korytarza. Merkucjo zamknął wejście i ruszył przed siebie. Nie zwalniając kroku chwycił dziewczynkę na ręce. Dziecko ulicy obróciło głowę w jego stronę i spojrzało się na niego zdziwione. Mężczyzna zostając wciąż obojętnym powiedział.
-Nie masz rodziny i gdzie się podziać- stwierdził chłodno.- Od teraz będziesz jedną z nas.
   Kiedy wszedł do głównej części bazy spotkał się z wytrzeszczonymi szeroko oczami swoich podwładnych. Przeszedł koło nich obojętnie i podszedł do swojej zastępczyni.  
-Wraz z rozpoczęciem szkolenia tej małej przejmujesz władzę nad Bractwem Sztyletu.-powiedział i postawił małą na ziemi.
-Ale jak ja przejmuję? A co z tobą?!-wykrzyknęła zdziwiona.
-Ciszej...-mruknął.- Wczoraj ten facet...dał mi szansę którą mam zamiar wykorzystać.
-Szef to zawsze taki tajemniczy!-naburmuszyła się.-Wiem że nic więcej się nie dowiem w tej sprawie więc zapytam się o nią.-wskazała na swoją nową podopieczną.-Po co przyprowadzasz do nas jakieś bezdomne dziecko? W mieście wiele jest takich, czemu akurat tą?
-Jeszcze nikomu nie udało się podążać za mną tak żebym się nie zorientował, ona jest pierwsza.-uśmiechnął się lekko.- Młoda, jak masz na imię?
-Azalia Mira Rosa proszę pana...-odpowiedziała, a następnie speszona utkwiła wzrok w ziemi.
   Dziewczynka wyglądała na około 7 lat. Posiadała jasnobrązowe dość długie włosy. Było widać na pierwszy rzut oka że jest strasznie niedożywiona. Szmaty jakie miała na sobie wisiały na niej jak worek.
-Więc Azalio, to jest Agatha, twoja opiekunka i mentorka. Będzie się tobą opiekować.-zwrócił się do niej klękając aby znaleźć się na jej wysokości.
-A czemu pan się nie będzie mną opiekować?-zapytała patrząc się na niego.
-Odchodzę stąd na jakiś czas.-odpowiedział zdawkowo i wstał.-Rome! Zaopatrz ją w jakieś...porządne ciuchy.
   Blondyn podbiegł szybko do Arronia i zabrał ze sobą brązowowłosą płeć piękną. Ta obracała się co chwilę aż w końcu kontakt został zerwany gdyż zniknęła w jednym z korytarzy.
-Pierwszy raz widzę szefa z takim uśmiechem na twarzy.-skomentowała kobieta.
-Sugerujesz coś?-syknął wkurzony.
-Już nie, już jest szef normalny!-pisnęła lekko przerażona odsuwając się.
-Te! Gromado słuchać!-wydarł się siedemnastolatek.- Od teraz naszą „małą” gildią przewodzić będzie Agatha, to tyle!
   Chłopak następnie ruszył ku wyjściu, ignorując przy tym wszystkie sprzeciwy jak i pytania. Niech przywódczyni się tłumaczy. On już tutaj nie rządzi.  
Promienie słońca padły na jego twarz kiedy wyszedł z korytarza. Postanowił że uda się do pobliskiej biblioteki aby dowiedzieć się czegoś więcej o akademii do której ma się udać. Jako że owe miejsce znajdowało się na głównej ulicy nie było możliwości by chodzić mniej uczęszczanymi uliczkami.
-Albo jestem przewrażliwiony, albo wszyscy się na mnie patrzą-mruknął pod nosem i wszedł szybko do jednego z budynków.
   Ciemność jaka tam panowała zmusiła go na odczekanie chwili aby jego wzrok mógł się przyzwyczaić do niej. Kiedy tak się stało ruszył w głąb ogromnego pomieszczenia. Znalazł się na dziele ze spisem szkół. Przejrzenie wszystkich teczek, ksiąg i zwojów zajęło mu dobre dwie godziny. W końcu miłosierny bibliotekarz przyszedł mu na pomoc.
-Młodzieńcze...czego szukasz? Mogę pomóc -powiedział uśmiechając się lekko. Mimo iż był elfem było widać po nim że przeżył już duży kawał czasu.
-Ech...szukam informacji na temat Akademii Wybrańców...-odpowiedział zmęczony już szukaniem.
-Skoro chcesz się czegoś o niej dowiedzieć to czemu szukałeś tutaj?-zdziwił się niezwykle.-Powinieneś znaleźć jakieś zapiski o niej w dziale fantasy...lub legend...sam już nie wiem, jednak na pewno w jednej z tych.
-Ah...rozumiem, bardzo dziękuje!-odpowiedział zdziwiony i ruszył w miejsce wytycznych.
   Bez problemu udało mu się odnaleźć książkę o uczelni dla wybranych. Jednak to co się tam znajdowało nie zadowoliło go. Było tam napisane kiedy powstała i w jakich okolicznościach jednak nic więcej.
-Dziwne...skoro to legenda to czemu nie ma nic więcej...toż to się kupy nie trzyma!-ostatnią część zdania wykrzyczał w duchu.
  Jako że było już dość późno postanowił że wróci do domu. Wychodząc z budynku poprawił kaptur i rozejrzał się. Uliczka zwykle ruchliwa teraz wyglądała jakby w okolicy nie było żadnej żywej duszy.
-Wymarłe Miasto...-powiedział ze „wzgardą”-...podoba mi się...-stwierdził w końcu.
   Chłopak szedł przed siebie. Od miejsca, które zwał domem dzieliło go około 5 przecznic. Czas tak szybko mu upłynął w skarbnicy wiedzy, że kiedy wychodził na dworze panowała już od jakiegoś czasu noc.
-Jutro wyruszę...nic mnie tu nie trzyma...chyba...-skwitował obracając się szybko.
Przeczucie znów go nie zawiodło. Gdyby obrócił się sekundę później mogłoby się to dla niego źle skończyć. Dzięki swojemu refleksowi udało mu się wyjąć swój jakże sprytnie ukryty sztylet i sparować uderzenie przeciwnika.
-Kim jesteś?!-warknął do nieznajomego.
   Nie otrzymawszy odpowiedzi Merkucjo zwinnie wyjął swój drugi sztylet i ugodził swego przeciwnika w brzuch, następnie wyszarpnął go szybko sprawiając przy tym napastnikowi większe cierpienie. Tamten syknął z bólu i upadł na ziemię. Chłopak bez skrupułów zajrzał do sakiewki swojego niedoszłego zabójcy. Znaleziony tam liścik wszystko mu wyjaśnił. Teraz pogrążony w myślach ponownie ruszył w stronę domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz