niedziela, 27 kwietnia 2014

Oczami Rosel

Niebo było lekko zachmurzone i zerwał się dość mocny wiatr. Lada moment można było się spodziewać potężnej ulewy. Jednak nawet taka pogoda nie przeszkadzała dwójce rodzeństwa w treningach strzelania z łuku.
- Rosel!- Krzyknął młodszy z rodzeństwa- Patrz trafiłem w sam środek tarczy! Starsza siostra spojrzała na tarcze oddaloną o kilka metrów.
- Świetnie ci idzie, jesteś coraz lepszy- uśmiechnęła się do małego Lio.
- Ale i tak nigdy się nie nauczę strzelać tak jak ty i robić takie rzeczy ze strzałami...- pochylił lekko głowę w dół. Strzelał coraz celniej, lecz daleko mu było do umiejętności, jakie posiada Rosel.
- A właśnie, co do tych strzał, odkryłam coś nowego. Lio od razu zaświeciły się oczy. "Pokaż pokaż!"- krzyczał i podskakiwał. Ro (wolała aby zwracano się do niej takim zdrobnieniem), przystała na prośby brata. Wyciągnęła powoli jedną ze strzał z torby, znajdującej się na jej plecach. Chwyciła strzałę i wyciągnęła rękę do przodu. Nagle stało się coś dziwnego. Owa strzała zaczęła mienić się na czerwono. Po chwili Ro naciągnęła ją na łuk. Z wielką precyzją wycelowała w stronę jednej z tarcz stojących najdalej. Wystrzeliła. Było słychać tylko świst i zaraz strzała znajdowała się w samym środku celu. Lio aż podskoczył ze strachu. Tego się nie spodziewał.
- Łał! Wybuchło! Jak ty to zrobiłaś?Możesz tak jeszcze raz?- Mówił bez przerwy podekscytowany malec.
Jednak siostra nawet nie patrzyła na niego, tylko w stronę lasu. Była bardzo zżyta z naturą i kochała przebywać po za domem. Bardzo często zamyślała się patrząc na powiewające i szeleszczące liście na drzewach. Wiedziała, że las na który właśnie patrzy jest lasem zakazanym dla elfów. Ale od kiedy tylko go zobaczyła jak miała 7 lat, wiedziała, że musi tam kiedyś pójść. Coś ją strasznie do niego ciągnęło.
- Roo!- Rozbudziła się gdy usłyszała ponownie wołanie brata.
- co to?- Powiedział lekko przestraszony wskazując palcem na lewo. Dziewczyna dokładnie się przyjrzała. Zauważyła jak ruszała się trawa. Wiedziała, że to nie od wiatru. Zasłoniła sobą swojego brata.
- Jak to będzie jakieś dzikie zwierze, od razu wycofaj się do miasta.
- Alee...
- Nie sprzeczaj się ze mną- przerwała mu w połowię. Obróciła się w jego stronę i przykucnęła odgarniając do tyłu długie, jasno zielone włosy.
- Jesteś moją jedyną rodziną po śmierci rodziców i jeśli coś Ci się stanie to sobie tego nie wybaczę.
Nie kłócił się dalej, tylko kiwnął głową na znak, że zgada się i wycofał się krok do tyłu. Ro Napięła mocno łuk, tym razem z żółtą strzałą. Czekała jak to "coś" wyłoni się, aby wiedzieć, czy jest potrzeba strzelania.  Była bardzo przewrażliwiona na tym punkcie, gdyż już raz podczas treningów zaatakował Lio od tyłu mały niedźwiedź. Rosel przerażona zobaczyła, że ma ostatnią strzałę. Chwyciła ją mocno i skupiła się. Wystrzeliła ją, mieniącą się na niebiesko. Wtedy po raz pierwszy odkryła moc, jaką posiada, lecz dość dużym kosztem. Lio był bardzo poważnie ranny i ledwo uszedł z życiem.
 To zwierzę było coraz bliżej. Po chwili ich oczom ukazał się mały szczeniak, który wyglądał na mocno wygłodzonego.
- Oooo!- Krzyknęła Ro. Od zawsze chciała mieć psa. Wzięła go na ręce- Weźmiemy go ze sobą.
Ruszyli w stronę miasta. Mieli w planach zostać jeszcze na dłuższa chwilę, lecz uznali, że powinni wpierw nakarmić psa.  Bardzo lubili przebywać na polu do treningów. Było to naprawdę rozległe pole. Czyli się na nim woli, jak w swoim własnym świecie.
- Jak go nazwiemy?- po chwili Ciszy zapytał Lio.
- Hmm...- Zamyśliła się i pochyliła głowę patrząc na psa.
- Może Lucky- Rzuciła pomysłem.

- Świetne!- odezwał się mały.
Po 30 minutowej drodze doszli do miasta. Ich osada była jedną z większych elfickich. Każdy miał swój dom. Nie było możliwości spotkać bezdomnego lub biednego człowieka. Ponieważ rodzice Ro i Lio zmarli, zostali dani pod opiekę jednego z kucharzy. Kucharz był szczęśliwy, ponieważ sam nie mógł mieć dzieci, a chciał tego najbardziej na świecie. były także inne plusy. Rodzeństwo od małego kochało polować, więc Kucharz miał pod dostatkiem królików i ptaków do przyrządzania, a młodzi mieli zawsze co jeść. Teraz już szli między budynkami i patrzyli na nazwiska na furtkach. Domy wyglądały dość prosto. Kwadratowe dość duże bloki z oknami i drzwiami. Każdy miał ogrodzony dom niskim płotem. Każdy właściciel miał inny sposób na to, aby jego dom się wyróżniał. Nie którzy siali dużo kolorowych kwiatów, stawiali place zabaw dla dzieci lub malowali mieszkania. Inni nie robili nic. 

 Dom w którym oni mieszkali był zarazem domem jak i mini restauracją. Ich opiekun przyjmował ludzi, którzy chcieli zjeść coś smacznego lecz nie mieli czasu, lub nie mają odpowiedniego sprzętu aby coś ugotować samodzielnie. Kucharz udzielał także lekcji gotowania. 
- Ciekawe czy Pan John zgodzi się na tego psa- zastanawiali się.
Gdy przekroczyli już bramę i doszli do drzwi Lio zawołał głośno właściciela domu aby przedstawić mu nowego domownika. 
- O jak dobrze, że już jesteście! Muszę wam o czymś powiedzieć- Wychylił głowę zza kuchni- ale wy mówcie pierwsi.
-Zobacz co mamy- Ro wyjęła psa z jasno niebieskiego płaszcza którym go okryła.

- O cóż to za malec- Wziął Luckiego na ręce- mam nadzieje, że go nie wyrzucicie na dwór. 
Rodzeństwo spojrzało na siebie
- Oczywiście, że nie!- wykrzyknęli razem. 
- A co ty chciałeś nam przekazać?- zapytał Lio.
- Właściwie to mam wiadomość do Ro.
- Do mnie?- zdziwiła się.  
- Masz gościa, jest w salonie.
Była już kompletnie oszołomiona. Zwykle nie miewała gości, którzy przychodzili wyłącznie do niej. Przeszła do salony i zobaczyła mężczyznę ze zwitkiem papierów w ręku. Miał długą brodę i wyglądało na to, że jest już w podeszłym wieku.
- Witaj Rosel- powiedział staruszek.
- Dzień dobry- odpowiedziała nieśmiało.
- Nazywam sie Jim Carter i przyszedłem powiadomić Cię o wspaniałej rzeczy!
- Jakiej?- zapytała zdezorientowana.
- Zostałaś przyjęta do Akademii Wybrańców!
Stała i zastanawiała się czy to nie żart. 
- Jakiej Akademii? 
- Wybrańców. Otóż twoje umiejętności bardzo zadziwiły radę i chcemy Ci pomóc w rozwijaniu tych zdolności. 
- Przykro mi, ale...
- Jedź!- przerwał jej młodszy brat- To twoja szansa!
- Ale nie mogę cie tu zostawić.
- Nie będę sam. Jedź.- podbiegł bliżej i przytulił ją z całej siły.
Nastała cisza. Rodzeństwo cicho szlochało przytulając się coraz mocniej. Nienawidzą rozłomek. Po za tym mają tylko siebie. Nie znieśli by utraty drugiej osoby. W końcu Rosel wzięła się w garść i przetarła łzy.
- Zgadzam się. Jak mam tam dotrzeć?
- Proszę, oto mapa, masz tu zaznaczoną drogę- wyciągnął rękę i podał jej papiery.
- A to do czego?- pokazała na jedną z kartek.
- Kiedy będziesz już stu procentowo gotowa na wyprawę, otwórz go.
Nagle zrobiło się bardzo jasno. Wszyscy się zasłonili. Gdy otworzyli oczy, Mężczyzny już nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz