poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Światopogląd...

    Stojąca postać na krawędzi dachu głównego budynku miasta sparaliżowała większą ilość mieszkańców. Wszyscy z przerażaniem patrzyli się na nią, jednak mało kto pomyślał że cała historia się tak potoczy...
   Słońce świeciło tego dnia niemiłosiernie mocno, jako że na niebie nie było choćby najmniejszej chmurki szanse na odrobinę cienia były dość marne. Ludność pobliskiego miasta i zbioru wiosek uwijała się ze swoją pracą tak żeby jak najszybciej wejść do najbliższej karczmy, zamówić kufel piwa korzennego i upić z niego przynajmniej jeden porządny łyk. Jednak niewielu udało się spełnić swoje pragnienie. Większość chłopów pracujących w polu, kowali kujących żelazo, gospodyń domowych zajmujących się gospodarstwem i wielu innych nie miało możliwości by choć dotrzeć w pobliże gospody...
   Młodzieniec o którym mowa była wcześniej stał z rozłożonymi rękoma na krawędzi dachu. Patrzył się na tłum, który zgromadził się jakieś dziesięć metrów pod nim. Na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek zaś złote oczy zostały niewzruszone. Widać w nich było obojętność wręcz smutek. Kruczoczarne, dość krótkie i ukryte pod kapturem, włosy kontrastowały z nienaturalnie bladą skórą.
   Wysunął prawą nogę do przodu i przeniósł na nią swój ciężar ciała. Z wciąż powiększający się tłum słychać było krzyki przerażenia. Kobiety zamykały oczy lub odwracały wzrok aby nie widzieć mokrej plamy, która miała się za chwilę utworzyć na ziemi. Jednak nic takiego nie nastąpiło... Siedemnastolatek w chwili wystawienia nogi do przodu miał ręce lekko odchylone do tyłu, kiedy nastąpiło przeniesienia ciężaru wyciągnął je za siebie jak najdalej i chwycił się rynny. Wszystko działo się tak szybko że można by pomyśleć że chłopak magicznym sposobem znalazł się tam, gdzie się znalazł, jednak dzięki swojej zręczności udało mu się napędzić mieszkańcom stracha i nie ucierpieć przy tym. Prychnął tylko zniesmaczony głupotą tłumu, a następnie podciągnął się znów na dach.
-Może ktoś się nim w końcu zajmie?!-wydarł się jakiś mężczyzna.
-Bo komuś zachce się to robić...Strażnicy wolą chlać w karczmach niż pilnować porządku w mieście. Nikt z nich nawet na mnie palcem nie kiwnie chyba że tak się upije...-prychnął ponownie.-Szkoda gadać.-zaśmiał się zamykając oczy.
-Chłoptasiu!-odezwał się ten sam mężczyzna wychodząc na przód gromady.-Skoro wiesz że tak będzie to po co tam stoisz?! Złaź stamtąd i wracaj do swojego ojczulka, niech ci zaśpiewa jakąś balladę, może wtedy po przestawia ci się w głowie i nie będziesz tak krytykować naszej straży!
-Hym?-otworzył jedno oko unosząc brew.-Aż tak ci przeszkadza to że wyrażam swoją opinię? Może po prostu masz taką samą jak ja tylko że boisz się przyznać, hę?-spojrzał na niego wyzywającym wzrokiem.-Bezwartościowy, uległy śmieć. Niczym innym nie jesteś! Bojąc się wypowiedzieć swoje zdanie na głos jesteś nikim!-powiedział i zamachnął się ręką w nieznanym nikomu geście.
   Mężczyzna z którym ciemnowłosy toczył konwersację zrobił się cały czerwony na twarzy i zaczął wykrzykiwać najgorsze obelgi pod jego imieniem.
-Merkucjo Arronie Chanson!-odezwał się głos z tłumu, a jego właściciel wyszedł z niego.-Przestań robić zamieszanie i zejdź tutaj!
-Hym?-chłopak powtórzył poprzednią czynność z drugim okiem.-Nie wiem kim jesteś ale mało mnie to obchodzi...-odpowiedział zdawkowo.-Azaliż ciekaw jestem skąd znasz moje pełne imię oraz nazwisko?
-Mało istotny szczegół.-odpowiedział mężczyzna, chłopak się niezwykle skrzywił przy jego wypowiedzi.-Śmiem sądzić że za twoim...przedstawieniem i gadką kryje się coś więcej.
   Nieznajomy trafił w samo sedno, jednakże młodzieniec nie dawał po sobie tego poznać. Nie wszystko było jeszcze gotowe, trzeba było grać na czas. Więc spojrzał się na swojego kolejnego rozmówcę ze zdziwieniem i odparł.
-Twoje przypuszczenia są błędne, tyle mogę ci powiedzieć. Musiałem w końcu wyrzucić z siebie to co od wielu lat ciąży mi na sercu.-wypowiadając owe zdanie odwrócił się od tłumu i wszedł bardziej w głąb powierzchni.- Teraz...-nagle obrócił się do wszystkich z szaleńczym uśmiechem- mam wrażenie że mogę latać!-zaczął biec, nie wyglądała no to że chciałby się zatrzymać.
   Na początku wszyscy stali nie wzruszeni jednak kiedy zobaczyli że wyskoczył dość spory kawałek od budynku zamarli. Kobiety ponownie zaczęły krzyczeć i odwracać wzrok. Aż w pewnym momencie...
Dziedziniec na którym działa się cała akcja został szczelnie otulony szkarłatnym dymem. Merkucjo błyskawicznie znikł wszystkim z oczu. Osoby zgromadzone na placu zaczęły się krztusić nikt nie mógł złapać oddechu, opary był zbyt gęste. Parę osób, których reakcja była dość szybka, rzuciło się do ucieczki. Jednakże za daleko nie uciekli, po prostu napotkali niewidzialną ścianę, która odcinała im drogę ku wolności. Kiedy wszyscy popadali jak muchy do niewidzialnej klatki wpadła zakapturzona banda z osłoniętymi twarzami tak, że widać było jedynie oczy.. Zaczęli okradać wszystkich z kosztowności i pieniędzy. Było ich niewielu ale że byli nieźle zgrania cała akcja przebiegła szybko, ulotnili się kiedy nie było już nic ciekawego do zabrania.
   Rozproszeni zaczęli uciekać najróżniejszymi ścieżkami do wspólnego celu. Ciesząc się niemiłosiernie ze wspaniałych łupów docierali dość szybko do bazy, która znajdowała się pod ziemi w północnej części miasta, a jej korytarze ciągnęły się po całym mieście.
   W głównej sali znajdowali się już wszyscy...z wyjątkiem jednej osoby. Wszyscy zaczęli się zastanawiać co mogło spowodować spóźnienie owej osóbki. Mimo iż byli tam od kilku minut już zaczęły się tworzyć najróżniejsze historie co mogło się wydarzyć.
-Może zapomniał założyć maski?-snuli przypuszczenia jedni.
-Nie...to nie możliwe, może po prostu...-nie dane było mu skończyć
   Jak piorun z nieba na środku sali pojawił się Merkucjo. Stanął wyprostowany i zdjął kaptur. Spojrzał się swoim pozbawionym uczuć wzrokiem po twarzach wszystkich, a następnie podszedł do chłopaka któremu przerwał wypowiedź.
-Jeżeli...-zaczął.-...jeszcze RAZ każesz mi tyle czekać to licz się z tym że twoja śmierć nastąpi szybko i będzie bardzo bolesna.-kończąc zdanie docisnął sztylet młodzieńca do jego gardła.
-Jak?-zapytał zdziwiony trzęsąc się jak galareta.
   Po sali przeszedł szmer zdziwienia. Wszyscy wiedzieli że czarnowłosy jest bardzo zręczny i szybki ale to przekraczało ludzkie jak i inne pojęcie. Większość elfów mogłaby mu pozazdrościć jego umiejętności.
-Mówiłem ci w jakim miejscu masz wylać napar! To było najłatwiejsze zadanie na świecie, a ty jeszcze kazałeś mi czekać! Jeszcze rozumiem gdybyś to ty go przyrządzał ale że to ja go stworzyłem to nie widzę powodu dla którego musiałem ciągnąć tę pogawędkę przez tak długi czas!
-Był za duży tłum...! Nie mogłem pozwolić aby mnie zauważono!-próbował się wybronić.
-Ech...-złapał się za głowę zabierając przy tym broń z gardła chłopaka.
   Arronie oddał sztylet jego właścicielowi, a następnie zwrócił się do wszystkich zgromadzonych.
-Czy ktoś z was wie kim był ten...człowiek?-prychnął z pogardą na samą myśl o mężczyźnie.
-Musiał niedawno przybyć do naszego miasta, gdyż nie ma go w aktach miasta. -odezwała się pewna kobieta.
-Ja wiem kim on był!-odezwał się mężczyzna stojący pod ścianą.
-To podejdź tu i pochwal się swoją wiedzą-powiedział Merkucjo.
   Osobnik jako jedyny nie zdjął jeszcze swojej maski i kaptura. Zrobiwszy parę kroków do przodu zaczął jednak zdejmować zbędne okrycie. Stanął w połowie odległości, która wcześniej dzieliła go od przywódcy bandy i zdjął maskę.
-To ty?-zapytał beznamiętnie chłopak. On jako jedyny nie zdziwił się na widok swojego poprzedniego rozmówcy.
   Mężczyzna uśmiechnął się smutno i spuścił lekko głowę, ale tak by jego twarz pozostawała wciąż widoczna.
-Mam do ciebie sprawę...ale na osobności-kiedy skończył całe pomieszczenie rozbłysło jasnym światłem oślepiając przy tym wszystkich. Jednak kiedy ustąpiło w sali nie było ani brązowowłosego osobnika, ani Merkucja.
   W ciemnym i dość zakurzonym pokoju panował półmrok. Podłoga wykonana z ciemnego drewna zaskrzypiała więc kiedy na jej powierzchni niespodziewanie pojawiły się dwie postacie.
-Po co mnie tu zabrałeś?-zapytał chłopak odchodząc błyskawicznie od mężczyzny.
-Dziwny jesteś-zaśmiał się.-Normalnie to inni wrzeszczeli pytając się gdzie są lub po co ich zabieram, a ty? Nic!
-Odpowiadaj!-warknął już zdenerwowany, szybko się denerwował.
-Może inaczej...-odpowiedział zrezygnowany.-Jestem Elrik Amdeus Fox, czarodziej na stażu.-uśmiechnął się życzliwie.-Przybyłem tutaj z Akademii Wybrańców i mam zaszczyt poinformować cię iż zostałeś wybrany na jednego z uczniów!
-I co?-uniósł znacząco brew.-Mam się z tego powodu...cieszyć?
-To wielki zaszczyt należeć do naszej Akademii!-powiedział niezrażony wciąż mag.
-A po co mi ta...-prychnął ze wzgardą.-...A-ka-de-mia?-zaczął sylabowa ze znudzeniem ostatnie słowo.
-Do rozwijania twoich umiejętności, rzecz jasna!
-Sugerujesz że sam sobie nie poradzę?-zapytał z irytacją w głosie.
-Ależ nie! Twoje umiejętności są na nadzwyczajnym poziomie! A zwłaszcza Alchemia.-próbował go podejść psychologicznie Elrik, miał nadzieję że przynajmniej w taki sposób uda mu się przekonać chłopka.
    Arron zamilkł na chwilę. Widać propozycja studenta magii musiała go nadzwyczaj zaciekawić. Lubił kiedy ktoś zauważał jego smykałkę Alchemiczną.
-Jak się tam dostanę?-zapytał nagle.
-Dostaniesz ode mnie mapę, która poprowadzi cię do celu.-uśmiechnął się widząc że zaciekawił „pana kamienne uczucia”.
   Fox wręczywszy Chanson'owi mapę nagle trzepnął się w głowę z całej siły i zaczął grzebać w torbie którą miał przy sobie. Po chwili wyjął z niej zwitek papieru i wręczył go chłopakowi. Ten popatrzył się na papier i chwycił go.
-Kiedy będziesz gotów do podróży otwórz ten papierek.-uśmiechnął się, a światłość znów ich ogarnęła...
   Ciemnowłosy otworzywszy oczy spostrzegł iż znajduje się w swoim domu. Jako że na dworze była noc młodzieniec położył się do łóżka i z myślą o swojej podróży zasnął...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz