czwartek, 5 czerwca 2014

Światopogląd Merkucja Arronie Chanson

   Nim słońce zaczęło wschodzić chłopak już był gotowy do wyruszenia w podróż. Spakowawszy najważniejsze rzeczy typu pieniądze, ubrania na zmianę, prowiant, broń i parę innych pierdół ruszył w dół po schodach. Przed zejściem jednak sprawdził czy ma przy sobie mapę i jakiś tam zwitek. Chciał jak najszybciej opuścić domostwo gdyż wraz ze wschodem słońca knajpa w jego domu jest otwierana, a raczej wymykać się z domu w takim tłumie nie wypada. Jego dłoń spoczywała już na pozłacanej klamce od drzwi i zaraz miała ją przekręcić gdy ktoś go zatrzymał.
-Wiedziałem że ciebie też to spotka, heh...czyż to nie śmieszne? - zapytała podchodząc do chłopaka.
-Po co mnie zatrzymujesz? - spojrzał się znudzony na ojca. -I co niby mnie też spotka? - zaakcentował przedostatnie słowo.
-Dołączenie do akademii, ot co! -zaśmiał się. -Jednak trudno mi uwierzyć że chciałeś mnie opuścić bez słowa. Cóż ci uczyniłem że tak postępujesz? - zapytał zmartwiony.
    Merkucjo stał plecami do jedynego członka swej rodziny. Patrzył wciąż na drzwi, którymi miał zamiar wyjść jakiś czas. Nie odzywał się, zignorował całkowicie słowa opiekuna. Przekręcił powoli klamkę i przyciągnął do siebie.
-Także mogłeś wstąpić do tego czegoś? - zapytał nagle.
-Tak, miałem taką szansę. Było to...całkiem niedawno, jakieś 16 lat temu, heh...Przyszedł do mnie wysłannik z uczelni i zaproponował mi dołączenie do niej. Odmówiłem jak widać, heh...śmieszna sytuacja – odparł. Jak widać w zwyczaju miał kończyć niektóre wypowiedzi sformułowaniem ze słowem „śmieszne” lub westchnięciem albo tym i tym.
-Czemu odmówiłeś? - zapytał jak zwykle z chłodem w głosie.
-Bo urodziłeś się ty...-odpowiedział po dłuższym zastanowieniu i uśmiechnął się pod nosem. -Byłeś wtedy najważniejszy, nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy wyjazd, heh...
    Wysłuchawszy wszystkiego młodzieniec wyszedł powoli na dwór. Jednak zanim zatrzasnął drzwi zwrócił się do barda.
-Wrócę tu – narzucił na głowę kaptur i ruszył przed siebie.
-Nawet nie śmiałem w to wątpić Merkucjo...heh – odpowiedział i zaczął ogarniać karczmę.
    Siedemnastolatek skierował swe kroki w stronę bramy głównej. Mimo iż było wcześniej napotkał na swej drodze wielu strażników jak i zwykłych przechodniów. W pewnym momencie poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Uniósł głowę do góry tak aby dostrzec twarz być może kolejnej ofiary. Jednak była ona skryta pod kapturem.
-Spokojnie szefie! - usłyszał głos owego osobnika.
-Czego?! - warknął orientując się z kim rozmawia.
-Chciałam panu życzyć powodzenia w podróży – powiedziała na jednym oddechu kobieta.
-Nie potrzebnie się fatygowałaś... bezpodstawny trud – stwierdził oschle. -A teraz wracaj do swoich obowiązków, Agatho – rzekł i ruszył dalej.
    Kobieta patrzyła się na niego jeszcze przez chwilę stojąc jak słup soli. Potem uśmiechnęła się lekko i skierowała swe kroki do najbliższego wejścia do bazy.
    Merkucjo mijając przy wyjściu strażników rzucił im pełne nienawiści spojrzenie, następnie poprawiwszy plecak ruszył drogą przed siebie. Szedł wzdłuż kamiennej dróżki aż w końcu na horyzoncie ukazał mu się las. Mógł pójść do niego lub ominąć. Mimo iż mapa, którą posiadał wskazywała okrężny szlak on musiał udać się przez las.
    Kiedy znalazł się w nim doznał wielkiego rozczarowania. Było w nim strasznie spokojnie i jasno. Marudząc pod nosem ruszył przed siebie. Po drodze musiał przeskakiwać wiele różnych strumieni i wspinać się na wielkie góry, które zaczęły się pojawiać z czasem. 
    W końcu kiedy się ściemniło postanowił rozbić obóz. Położył swój bagaż pod jednym z wielkich drzew i zaczął zbierać drewno aby po chwili móc ogrzać się przy ognisku. Przy okazji upiekł sobie mięsko zajęcy, które zabił podczas drogi. Następnie z plecaka wyjął lutnie i zaczął sobie na niej przygrywać. Robił to póki wkoło nie zrobiło się całkowicie czarno. Odłożywszy instrument ułożył się do snu i zasnął.
    Kolejnego dnia wyruszył z samego rana i podróżował spokojnie aż do wieczora. Jego wędrówkę przerwał odgłos łamanych gałęzi. Jak na zabójcę przystało przyczaił się w pobliskich krzakach i...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz