czwartek, 12 listopada 2015

Z punktu widzenia wybrańców

 Z każdym krokiem postawionym ku arenie, nowicjuszy ogarniał ogrom tamtego miejsca. Z pewnością mogła pomieścić około miliona istot, co było dość przytłaczające.
- W tym miejscu będziecie doznawać wielu nieprzyjemnych chwil, które będą obserwowane przez parę setek, tysięcy, a czasami miliony ślepi. To moje ulubione miejsce...zbudowane na fundamentach zaschniętej krwi i łez przegranych, a czasami nawet martwych ciał - rozmarzył się Hideo. - A jak wam się podoba? - zerknął na wybrańców ze zwycięską miną.
- Mnie się to nie podoba, nie wiem jak panu...architektura taka zacofana...i ogólnie ten co to stworzył to chyba miał wypite... - wypowiedziała się z pełną powagą Rosel. - A co ty myślisz Meruś?
 Chłopak z uniesioną jedną brwią ku górze wpatrywał się w elfkę. Najwidoczniej długo się zastanawiał nad doborem słów, gdyż wzrok miał wyjątkowo rozbiegany.
- Nie wiem czemu? Jak to możliwe i co mi się stało? Chyba się zatrułem... - powiedział, a to ostatnie mruknął jakby do siebie. - Muszę się z Tobą zgodzić, ale tylko co do budowy tego, bo reszta to fajna...jak dla sadystów - syknął i uśmiechnął się szyderczo, patrząc głęboko w oczy wężołaka.
- W rzeczy samej - odparł twierdząco Rudis.
- A co pan o tym myśli, panie Fox? - uśmiechnęła się zielonowłosa.
- Rosel lepiej nie... - szepnęła do niej dyrektora, ale było za późno.
 Wszyscy spojrzeli się na młodego nauczyciela, od którego w tej chwili dało się wyczuć aurę, którą wytwarza tylko wkurzony smok. Oznaczało to, że było źle, bardzo źle. Elrik z opuszczoną do tej pory głową uniósł ją powoli do góry. Jego wzrok w tej chwili mógł przeszyć nawet skamieniałe serce jego wężowatego przyjaciela.
- Moi kochani... - wysyczał jadowicie. - Ja to projektowałem! - wykrzyknął i chwycił nic nie spodziewających się uczniów za gardła i podniósł do góry. - Ale... - westchnął. - Wybaczam wam! - przytulił ich szybko i uśmiechnął się. - Jak ja kocham młodziaków - wyćwierkał wręcz.
- Co?! - wykrzyknęli w jednej chwili. - Co?!
- Jaka synchronizacja! - zaśmiała się Amanda. - Chodźcie już, bo nigdy tego nie zwiedzimy!
 Elrik, jak gdyby nigdy nic, puścił uczniów i ruszył w siną dal. Wszyscy zachowywali się jakby to było choć odrobinę normalne, a nie było, przynajmniej nie dla nowych.
 Kiedy cała kompania znalazła się na terenie koloseum, szczęki im opadły, mogłyby tu na spokojnie walczyć dwa smoki, a i tak by nie zabrakło przestrzeni. Miejsce dla widowni znajdowało się na wysokości 5 metrów, a kończyło na 20. Prowadziło tam wiele przejść normalnych, a nawet tych podziemnych.
- Aktualnie jak widzicie, odbywają się tutaj zajęcia, w których wy będzie uczestniczyć już w czwartek - powiedział wesoło mag.
- W czwartek?! Dopieeero? - zawyła smutno elfka.
- O kogo tu mamy?! - krzyknął Apollo. - Nowi, nowa krew! - uśmiechnął się błyskając białymi zębami.
- Tak, świeże mięso przyszło - zaśmiała się wampirzyca, a wybrańcom przeszedł dreszcz po plecach, a Merkucjowi nie tylko dreszcz.
 Ten już niestety leżał na ziemi, z kimś na sobie, lecz nie widział zbyt dużo ponieważ blond włosy zasłaniały mu wszystko. Po chwili ciężar drugiej osoby przestał ugniatać jego ciało. Postać uniosła się na rękach i patrzyła na niego wesoło. Okazała się być to elfka o dość dobrych walorach ciała i ładnej, młodej, twarzy.
- Meruś, czy ty masz dziewczynę?! - wykrzyknęła Rosel. - Czemu nic nie powiedziałeś? - mruknęła robiąc smutną minę.
- Co? Nie! Że co?! - warknął w końcu, otrząsając się ze stanu otumanienia. - Kto ty?! - warknął leżąc jak kłoda na ziemi.
- Azaliaaa! - zawył z wyrzutem i smutkiem Apollo podnosząc kobietę. - On jest za młody i za brzydki - stwierdził robiąc maślane oczka do kobiety.
 Uczniowie zainteresowani całą sytuacją podbiegli do zbiorowiska i szeptali między sobą.
- O patrzcie! Nowi, a już zwracają na siebie całą uwagę nauczycieli! Uświadomię was świeżaki, nie jest to szkoła prywatna - warknęła patrząc wyniośle na całą sytuację.
- I mówi to panna Serena, która jest tą całą ocalałą z wielkiej katastrofy swego ludu i wychowaną przez starszyznę swej rasy. Ojej twoja publika się rozeszła, jak mi przykro... - zironizował jej częste zachowanie biały elf, wychodząc z tłumu.
- Czy ty musisz się zawsze wtrącać, marna podróbko bałwana?! - warknęła na niego dziewczyna.
- Twój geniusz twórczy mnie powala - mruknął z zażenowaniem. - ale tak muszę się wtrącać, gdyż kto inny obroni tego wapatoka i tę łagodnej urody łanię naszego pokroju gatunkowego? - odezwał się jak zwykle poważnie przenosząc wzrok z bruneta na zielonowłosą i zatrzymując na niej wzrok.
- Czym ja jestem? - syknął wkurzony Merkucjo.
- Meruś... - szepnęła do niego Ro. - Nie chcesz wiedzieć co to znaczy - stwierdziła poważnie.
- Wapatok to obraźliwe określenie na rasę ludzką, mające na celu wytknięcie im braku nadzwyczajnych umiejętności, czyli zatrzymaniu się w ewolucji - streścił szybko Apollo.
- Ja ci dam wapatoka, Śnieżynko! - bąknął chłopak, chwytając za rękojeści sztyletów.
- Meruś uspokój się! - poprosiła Rosel chwytając go za rękaw.
- Nie jestem Meruś! - warknął wyrywając się jej.
- Jak możesz się tak zwracać do damy?! - oburzył się albinos.
- No właśnie Meruś jak możesz?! - zawtórowała elfowi elfka.
- Aaagh! - wykrzyknął człowiek. - Ether! Szkarado! - krzyknął nagle.
- He? - odjęknął stwór, który nagle się tam pojawił.
- Przydasz się! - warknął. - Zjedz ich!
- Nie no, będę mieć niestrawności... - starał się zachować powagę stwór.
- Tooo... - zaczęła kompanka chłopaka. - Jestem Rosel, w skrócie Ro. Miło mi was poznać! - zaśmiała się wesoło wyciągając rękę do białowłosego, a potem do białowłosej.
- Wielki zaszczyt mi przypadł poznając ciebie, dla twej osoby jestem Tsu - pochwycił jej dłoń i ucałował.
 Całą wyniosłą atmosferę, zepsuła druga osoba czekająca na przywitanie się z nową.
- Nie lubię cię - odpowiedziała krótko patrząc świeżakowi głęboko w oczy.
- Hihi - zaśmiała się zdziwiona Ro. - Co?
- No, nie słyszysz? - odpowiedziała zadufana.
- To może na rozładowanie emocji pójdziemy zwiedzać dalej? - zapytał zakłopotany Elrik.
- Nie! - wykrzyknęła panna Arquero. - Skoro jesteśmy na arenie to może zawalczymy? - spojrzała się znacząco na nową rywalkę.
- A czemu by nie?! - zaśmiał się wesoło Apollo. - Dobry pomysł, co nie Azalia?
- Rzeczywiście dobry - uśmiechnęła się. - Nowi zawalczą, a my ocenimy ich umiejętności!
 Merkucjo spojrzał się spode łba na towarzyszkę, która aż z negatywnych emocji drżała. Nie bardzo podobał się mu ten pomysł, ale jego obowiązkiem było stworzenie wokół siebie muru niebezpiecznego i oschłego człowieka.
- Nie ma problemu - odpowiedział ku zdziwieniu reszty.
- Więc, niech rozpoczną się pojedynki! - wykrzyknęli razem nauczyciele od walk.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Z punktu widzenia wybrańców

- Wiesz Rosel... - zaczął zakłopotany Elrik drapiąc się w tył głowy. - Tak się teraz namyśliłem że lepiej by było pozwiedzać tereny za budynkiem. Po co potem schodzić na dół po tych schodach skoro teraz możemy tam pójść.
- Ouch... okej! - powiedziała niezrażona.
- Więc chodźmy! - zarządziła dyrektorka.
 Cała kompania ruszyła za kobietą w stronę drzwi wyjściowych. Kiedy wyszli ze szkoły znaleźli się na ogromnym dziedzińcu. Był on w kształcie koła i odgrodzony ścianą drzew od strony bramy wjazdowej. Od niego prowadziły dwie główne ścieżki, którymi można było wjechać lub wyjechać z parceli.
- Odbywają się tutaj także zajęcia związane z walką, czasami magią oraz sportem. Przy większych uroczystościach będziecie proszeni aby przybyć tutaj na zbiórkę. W święta zimowe stoi tutaj drzewko, dziwny zwyczaj ludzi, który przyjął się nawet u nas. A tak to są tu organizowane konkursy i różne takie atrakcje. Za dziedzińcem są tereny zielone, można się położyć, poćwiczyć lub bawić się z towarzyszem, pełna dowolność. To może teraz do stajni?
 Wszyscy zgodnie ruszyli w podanym kierunku. Owy budynek znajdował się na prawo od bramy i był naprawdę okazały. Piękna drewniana konstrukcja aż sama zachęcała aby wejść do środka.
- Tylko nie spal nic... - rzucił od niechcenia chłopak w stronę mantikory.
- Moich pysznych ziomków miał bym upiec? - zapytał niewinnie, lecz kiedy spotkał się z chłodnym wzrokiem pana, zamilkł.
 Dyrektorka, a za nią dwóch nauczycieli, wkroczyła do środka wyczekując na uczniów, którzy dość mozolnie rozpoczęli zwiedzanie. Po chwili w środku znalazła się elfka, a za nią człowiek ze skruszonym potworem u boku.
- Jakie to duże! - wykrzyknęła spoglądając na pomieszczenie od środka. - Ile tu...zwierząt!
- Konie, pegazy, jednorożce i pegazo-jednorożce - zaśmiał się Elrik. - I takie tam różne koniowate. Gdzieś tu nawet moi towarzysze powinni być... - powiedział i ruszył w głąb.
- Elriku! Nie mamy na to czasu! - wykrzyknęła dyrektorka za mężczyzną.
 On tylko zbył ją skinieniem ręki i szedł dalej. Wampirzyca spojrzała się na niego zdegustowana.
-Twoja niekompetencja czasami mnie powala, nie powinieneś mieć podopiecznego! - dodała cała czerwona na twarzy.
- Możecie iść beze mnie! Dogonię was! - odpowiedział obracając lekko głowę w ich stronę.
- Jak dziecko... - skomentowała Amanda chwytając się za głowę. - Dobrze w takim razie ruszajmy dalej...
 Tym razem w mniejszym składzie wyszli ze stajni i ruszyli w stronę kolejnych zagród dla magicznych stworzeń z wyjątkiem tych koniowatych. Znajdowały się one na lewo od bramy przez co została zachowana symetria całego terenu.
 Ten budynek dla odmiany zbudowany był z jasnych cegieł. Wydawał się być większy od poprzedniego. Przed wejściem po obu stronach od drewnianych potężnych drzwi znajdowały się dwa małe drzewka w doniczkach. Hideo otworzył drzwi i przepuścił w nich Amandę, następnie sam wszedł do środka. Merkucjo zatrzymał się obok drzewka i mruknął do siebie.
- Jabłonka?
- Co mówisz Merek? - zapytała z zaciekawieniem Rosel.
- O czym dyskutujecie? - zapytał Elrik, który nagle pojawił się obok nich. - Kiedy tu posadzili bananowca? - zapytał drapiąc się w tył głowy.
- To jest jabłoń - stwierdził chłopak.
- Nie? To jest kokos! - zaśmiała się Rosel. - Daltoniści...
 Opiekun wraz ze swoim uczniem spoglądali na elfkę z szeroko otwartymi oczami, ta nie przejmowała się nimi i cały czas trwała z szerokim uśmiechem na ustach. Po chwili z budynku wyszedł Hideo poddenerwowany całą sprawą.
- Wiem, że ci tutaj to bałwany, ale ty Elriku? Nie znasz podstawowych roślin, naprawdę? - powiedział dość ostro, ale z politowaniem dla współpracownika.
- Proszę pani! Czy bałwan to przypadkiem nie jest bożek?! - wykrzyknęła Ro w stronę dyrektorki.
- Tak, a czemu pytasz? - zapytała kobieta wychodząc z budynku.
- Bo pan Hideo nazwał nas bałwanami, jesteśmy dla pana bożkami? Czy pan wierzy w wielu bogów? - zabłysnęła wiedzą Ro, w trochę złym momencie.
- Bałwochwalstwo...politeizm... - mruknął kręcąc w geście politowania chłopak.
- Wy! - warknął Hideo.
- Chodźmy dalej bo zaraz poleje się krew! Jednak to nie będzie moja krew! - wykrzyknęła jakże jadowitym głosem Amanda i cofnęła się do budowli.
 Wszyscy posłusznie jak baranki ruszyli w ślady dyrektorki. Stajnia od wewnątrz prezentowała się jeszcze lepiej niż z dworu. Na samym wejściu znajdował się pokaźny kominek, a obok niego kolejne drzewka. Na lewo znajdowały się schody prowadzące w górę jak i dół, a za nimi ciągnął się ogromny korytarz z masą drzwi.
- A więc tak młodzieży, za każdymi z tych drzwi znajduje się inny gatunek towarzyszy. Wystarczy przejść do odpowiednich drzwi i przenieść się do ich naturalnego środowiska. Jest to nadzwyczaj łatwe gdyż wystarczy przejść przez portal. Na dobry początek wybierzcie sobie jeden kolor. Zaraz sprawdzicie co tam jest - wytłumaczył na spokojnie Elrik.
- To ja dla odmiany chcę czarny! - wykrzyknęła uczennica.
 Amdeus spojrzał na nią znacząco, następnie wskazał reszcie by poszli za nim, a sam skierował się schodami w dół. Rosel spojrzała się na Merkucja, ale ten zignorował ją. Lekko przestraszona ruszyła za mężczyzną. Zeszli po schodach jeszcze z 2 piętra niżej. Młody mag zaprowadził ich na praktycznie sam koniec korytarza. Stanął w odstępie dwóch metrów od drzwi i wzrokiem pokazał Ro żeby je otworzyła. Elfka otworzyła te drzwi i od razu zamknęła.
- Mi już wystarczy! - powiedziała zlana potem.
- Czego się tak boisz? Ech... - westchnął chłopak i podszedł do drzwi, następnie je otworzył, a potem zamknął równie szybko jak jego poprzedniczka. - Możemy iść dalej... - wysapał opierając się o pobliską ścianę.
- Tak, tak chodźmy! - zawtórowała mu towarzyszka.
 Nauczyciele spojrzeli się po sobie znacząco i ruszyli ku dalszemu zwiedzaniu. Wszyscy ruszyli za Elrikiem i już po chwili znaleźli się na parterze. Wyszli z budynku i udali się w stronę areny.

wtorek, 16 września 2014

Z punktu widzenia wybrańców

 Amanda wraz z dwójką nauczycieli siedziała przy stole popijając powoli swoją poranną porcję krwi. W tym samym czasie Elrik próbował dojść do siebie po wczesnej pobudce, a Hideo swoim zabójczym wzrokiem patrzył się w stół. Tą względną ciszę przerwało stukanie butów o kamienną podłogę, po chwili w sali znalazła się Ro. Kiedy spostrzegła trójkę znanych jej twarzy od razu ruszyła w ich stronę.
-Dzień... - zaczęła ale ziewnęła. - ...Dobry!
-Witaj Rosel! - przywitała ją kobieta. -Usiądź, napij się czegoś i coś zjedz. Czeka nas dużo zwiedzania - poinformowała spokojnie dziewczynę i wskazała jej miejsce na przeciwko siebie.
 Elfka posłusznie zajęła wskazane jej miejsce, zrobiła sobie herbatę i nieobecnym wzrokiem zaczęła patrzeć się w nią. Trwała by w tym stanie gdyby nie jeden z mężczyzn siedzących obok wampirzycy.
-Huh? A gdzie zgubiłaś Merkucja? - zapytał uśmiechają się w jej stronę Elrik.
-Em... jak wyszłam z pokoju to w jego pokoju było całkiem cicho. Może jeszcze śpi? - odpowiedziała i upiła łyk napoju. Gorzki smak uderzył w jej kubki smakowe, skrzywiła się nieznacznie i już chciała poprosić o cukier, gdy nagle zauważyła przed sobą pszczółki. Trzymały one grupowo naczynko w którym znajdowała się żółta, kleista, słodka ciecz. Zamrugała zdziwiona i przetarła oczy jednak robale nie zniknęły. Zaczęły powoli wlewać do jej naparu miód. Rosel patrzyła na to z szeroko otwartymi oczami. Po chwili kiwnęła im głową w geście że już wystarczy, a one odleciały. Elfka odprowadziła je wzrokiem do drugiej części pomieszczenia gdzie najwidoczniej musiała znajdować się kuchnia.
-Zaskoczona? - zapytała wesoło dyrektorka.
 Ro upiła łyka tym razem przyprawionego napoju i uśmiechnięta z powodu jego słodyczy odstawiła powoli filiżankę i odpowiedziała.
-I to jak! Czegoś takiego nie widzi się za często! A raczej w ogóle!
-Miło że ci się podoba - uśmiechnęła się Amanda. -Za chwilę będzie siódma, a pana Chanson wciąż nie widać. Może trzeba będzie po niego pójść? - powiedziała i spojrzała się pytająca na Elrika. Ten tylko skinął głową i już miał wstać gdy ponownie w holu rozległo się stukanie butów. Tyle że tym razem kroki były bardziej słyszalne. Widocznie właściciel się wkurzył i musiał sobie potupać.
 Kiedy odgłos zaczął się nasilać do sali wszedł chłopak. Jakby wiedział gdzie znajdują się osoby, których szukał bez zawahania podszedł do stolika i usiadł w pewnej odległości od elfki.
-Witaj Merkucjo! - powiedział wesoło Elrik.
 Tamten tylko prychnął w odpowiedzi i utkwił swój wzrok w talerzu przed sobą. Nauczyciele spojrzeli się po obydwóch  uczniach i następnie zerknęli na siebie znacząco. Nowi wybrańcy byli w o wiele gorszym stanie niż wczoraj po długiej podróży. Dziewczyna już całkowicie ożywiona zagadała do chłopaka wyjątkowo męczeńskim głosem jak na siebie.
-Poduszka? - zapytała się patrząc na niego.
 On tylko podniósł głowę do góry i spojrzał się na nią jak na wariatkę. Potem zamyślił się próbując wytłumaczyć głupią wypowiedź swojej towarzyszki jednak kiedy mu się to nie udało postanowił się dowiedzieć o co jej chodziło.
-Co?
-No... poduszka? Czy ciebie też obudziła poduszka? - zaśmiała się.
-Co? - powtórzył pytanie, nie dowierzając w to co usłyszał.
-Wytłumaczenie tego należy do moich obowiązków - powiedział Hideo. -Otóż w naszej szkole praktykuje się nowoczesne sposoby na budzenie uczniów. Nikomu z nas nie chce się łazić od drzwi do drzwi i użerać z wami więc postanowiliśmy wymyślić coś... ciekawszego ale dla nas. Są różne rodzaje "budzików". Jeden z nich to taki że poduszka o danej godzinie podnosi się do góry i przy tym zrzucając głowę osoby śpiącej budzi ją. Jednak jest też taka modyfikacja że ona go po prostu pożera, a on musi się jakoś wydostać. Są także chochliki, które w tradycyjny sposób budzą lub zrzucają z łóżka, wszystko zależy od humorku stworka. Jest też możliwość rozpylenia jakiejś smrodliwej substancji w pokoju, itp.
-Zapalenie pościeli, wylanie wody - zaśmiał się mag.
-Uczniom nie jest do śmiechu - skomentował chłodno Merkucjo i nalał sobie herbaty.
 Upił łyk, a potem kolejny. Odsunął filiżankę od siebie. Spojrzał kątem oka na dziewczynę która wpatrywała się w niego. Uniósł jedną brew pytająco.
-Smakuje ci? - zapytała nagle.
-Trochę za słaba moim zdaniem - odpowiedział i napił się ponownie.
 Elfka trochę zasmucona faktem że Meruś nie zobaczy tych pszczół spojrzała się na swój pusty talerz, a potem na tacę z wędliną.
-Hym? - spojrzała się za siebie. -Znów zgubiłam Negro!
-Poszedł na swoje śniadanie, widziałam go tam jak odwiedzałam swoją poczwarę- powiedziała dyrektorka.
-A to dobrze wiedzieć! - uśmiechnęła się. -Właśnie byłam zdziwiona że państwo też nie macie ich przy sobie!
-Towarzysze sami automatycznie wiedzą gdzie muszą pójść by coś zjeść, a niektóre po prostu polują lub przychodzą tutaj ze swoimi opiekunami. Twój zapewne poszedł do specjalnej stajni - uspokajał ją Amdeus.
-Towarzysze? Chodzi o tą czarną poczwarę? - zapytał chłopak odsuwając porcelanowe naczynie od ust.
-To nie jest poczwara! - wykrzyknęła zbulwersowana Ro. -Tylko gryf! On też ma uczucia! W przeciwieństwie do ciebie... - powiedziała do siebie cicho, żeby chłopak jej nie usłyszał.
-A właśnie Merkucjo... gdzie twój towarzysz? - zapytała po chwili wampirzyca.
-Słucham? - spojrzał zdziwiony na kobietę. -To ja mam mieć takie coś?! - zapytał zdziwiony, unosząc brew i odsuwając lekko głowę do tyłu.
-Każdy w naszej szkole ma towarzysza...z małymi wyjątkami, ale ty musisz mieć! - powiedziała stanowczo. -Gdzie masz taki mały zwitek, który podarował ci Elrik?
 Chłopak wciąż nie zmieniając wyrazu twarzy zaczął grzebać w skórzanej torbie, którą miał przypiętą do pasa po lewej stronie. Chwilę później wyciągnął z niej mały kawałeczek papieru. Spojrzał się pytająco na nauczycieli przed sobą i otworzył zwitek.
 Na środku kartki widniał znak w kształcie płomieni. Ułamek sekundy później kartka zaczęła się palić, odleciała z ręki właściciela na podłogę i tam płomień rozrósł się. Wyglądało to jak małe ognisko. Po chwili zaczęły z niego strzelać małe iskierki, które z czasem robiły się coraz większe aż ogień nagle zgasł, a z dymu jaki się przy tym zrobił wyłoniła się postać. Ogromnej wielkości lew o nietoperzowych lub demonicznych skrzydłach. Dumnie kroczył w stronę swojego właściciela, a kiedy się przy nim znalazł otworzył swoje żółte bez źrenicowe oczy.
-Ether, na każde wezwanie i zawołanie. Do usług, panie... - powiedział mierząc chłopaka wzrokiem, a na ostatnie swoje słowo skinął łbem.
-Mantikora, nieźle! - powiedział damski głos, który począł zbliżać się do zbiorowiska.
-O Harvo, już nie śpisz? Dosyć wczesna pora jest, czyż nie? - powiedziała wesoło dyrektorka widząc swoją przyjaciółkę.
-Wiesz że jestem rannym ptaszkiem - zaśmiała się i stanęła za wybrańcami. -Witam was jestem Harva Trax, wasza nauczycielka od jazdy konnej jak i opieki nad magicznymi stworzeniami!
-Miło mi panią poznać! Ja jestem Rosel Arquero, a to jest... - elfka z rozpędu chciała przedstawić swojego towarzysza jednak on postanowił sam to zrobić.
-Merkucjo Arronie Chanson, jak się on pani podoba to może go pani zabrać - powiedział patrząc na "swoją" pokrakę.
-Ja tu ci się tak ładnie przedstawiam, odstawiam na początku piękne widowisko z ogniem, a ty mnie oddać chcesz?! Okrutny żeś ty ale wiedz że lubię takich ludzi! - powiedział szczerząc kły lew.
-Meruś! Będziesz miał na czym latać, a nie na pieszo zasuwać! - wykrzyknęła Ro, zdając sobie sprawę co może zrobić nowy kompan chłopaka.
-Przestań z tym "Merusiem"! - warknął w jej stronę. -I tak bym z tego nie skorzystał - prychnął.
-Hymm...Meruś! Może ty masz lęk wysokości?! - wydarła się Ro.
-Tobie ta poduszka mózg wyprała że takie głupie rzeczy mówisz? - wysyczał przez zęby człowiek. -Bo nawet jak na ciebie te wypowiedzi są poniżej poziomu
-Nieee? Chyba bym poczuła że coś takie się stało! - powiedziała zbulwersowana.
-Boże... - powiedział i zasłonił twarz dłonią.
-Wierzący się odezwał! - zironizowała nie zmieniając swojego tonu.
-Zjedzcie coś, macie 15 minut potem idziemy! - przerwała kłótnię dyrektorka spoglądając gniewnie na uczniów.
 Młodzież zabrała się na konsumpcję. Potrawy były najróżniejsze pod względem pochodzenia, zjadliwości jak i koloru. Od żółtych przez czerwone aż po niebieskie, nie pomijając kolorów pochodnych. Można było zjeść najnormalniejszą owsiankę, która serwowana jest chyba na całym świecie, a nawet tęczowe owoce Chody, świętego drzewa, które wydaje plony raz na 4 lata 7 miesięcy 28 dni i pół godziny.
-Można je znaleźć we wszystkich kolorach tęczy, a każdy z nich posiada inny smak. Na całe drzewo zdarza się zawsze jeden nietypowy kwiat, może on przybrać kolor czarny lub biały. Pierwsza barwa pojawia się gdy w świecie zaczynają przeważać zło, a ta druga gdy dobro. Istnieją także tęczowe owoce, na drzewie wyrastają maksymalnie 3 takie, każdy kto je skosztuje przypomni sobie najwspanialsze wspomnienie związane z jakimś smakiem - młody Chanson zerkał w stronę nauczyciela z względnym zainteresowaniem. Chwycił żółty i odgryzł kawałek. Poczuł dobrze mu znany smak najnormalniejszej w świeci gruszki. Zjadł cały i zostawił tylko cienką gałązkę, która znajdowała się tam zamiast pestki lub ogryzka z nimi. -Jako że z owoców nie da się pozyskać nasion na dalsze rozsiewanie drzewa jest ono unikatowe. Według legend kiedyś przynajmniej jedna taka roślina rosła w każdym mieście i posiadała możliwość rozsiewania się dalej jednakże Strilei Władca Podziemi spalił wszystkie prócz tego, z którego zrywamy kwiaty... Ale! Nałożył na nie klątwę i właśnie dlatego straciło ono pestki! - powiedział budującym głosem napięcie Elrik. -Ale to tylko bajki! - zaśmiał się po chwili, a czar prysł.
 Merkucjo, który wpatrywał się w nauczyciela od razu stracił nim całkowite zainteresowanie i zabrał się za pieczone smocze ogony. Elfka jednak zaintrygowana całą historią zerkała w stronę różnobarwnych przysmaków.
-One takie ładne kolorowe są! Ale po co rosły we wszystkich miastach? Aż takie dobre? - zapytała patrząc na szczątki owocu, którym zajął się chłopak.
-Dobre może i są, zależy od gustu. Jednakże powód dzięki któremu znajdowały się w najróżniejszych miejscach był prosty. Jako że wyrasta na nich jeden "dobry" lub "zły" owoc mieszkańcy łatwo mogli określić czy muszą się obawiać o swoje życie. Kiedyś jak tych roślin było więcej ich plon wskazywał stężenie wrogów w okolicy około 10 kilometrów. Teraz ostatni już osobnik tej rasy musiał wykształcić sobie większe "pole ostrożności".
-To w końcu jak te wszystkie drzewa zniknęły z miast? Bo skoro tamta opowieść o tym złym była nie prawdziwa to jak to się stało? - zapytał złotooki.
 Dyrektorka już chciała odpowiedzieć na pytanie lecz... - A tego dowiecie się na najbliższej lekcji historii oraz mitów i legend, ponieważ będziecie to przerabiać na obydwóch zajęciach!- ... przerwał jej Elrik.
 Po skończonym posiłku, Dyrektorka zaproponowała zwiedzanie szkoły. Wszyscy wstali i poszli w stronę ogromnych drzwi prowadzących na korytarz. Skierowali się w stronę biblioteki, znajdującej się naprzeciwko jadalni.
-Łaaał! Ile tu książek! - powiedziała elfka chwilę po przekroczeniu progu drzwi.
-1 453 893 576 404 - odpowiedział Hideo, biorąc słowa Elfki na poważnie.
-Serio? Przestałem liczyć 11 852 książki temu... - odparł lekko zdziwiony Fox.
-Dobrze dzieciaki... - zaczęła wampirzyca - a więc tu znajduje się dział z księgami historycznymi, a dalej na temat stworzeń magicznych. Mamy tu jeszcze dział, fantastyczny, geograficzny, w którym znajdziecie dużą ilość map, o kosmosie, o rodzajach broni, religiach, roślinach i ich zastosowaniu, językach, oraz wiele wiele innych. W skrócie na każdy przedmiot znajdziecie książkę, która wam pomoże w nauce.
-Chodźmy teraz pozwiedzać sale lekcyjne! - zaproponował Elrik.
Wszyscy ruszyli za nim w stronę wyjścia. Merkucjo wychodząc szybko ogarnął pokój wzrokiem. Mimo iż stał praktycznie przy samym wejściu rozmiar pomieszczenia przeraził go. Przed nim rozciągały się liczne półki, zapełnione książkami, aż do sufitu, który był nadzwyczaj wysoko.
-Biblioteka ma mniej więcej wysokość dwóch pięter - skomentował mag widząc rozglądającego się człowieka.
-Warto wiedzieć - mruknął i przeszedł obok mężczyzny.
-To teraz sale lekcyjne! - powiedziała radośnie Ro.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Z punktu widzenia wybrańców

#Wybrańcy#
 Krocząc wśród ciemności panujących na zewnątrz podążali w stronę potężnych drewnianych, okutych w blachę drzwi. Prowadziły one, jak się potem dowiedzieli, do ogromnego holu. Szli po fioletowo-błękitnym dywanie, który był rozłożony na całej długości sali, prowadząc aż do schodów, a zarazem po nich. Cały zamek, a w tym hol, oświetlony był pochodniami znajdującymi się na ścianach. Dyrektorka zatrzymała się przed schodami i odwróciła w stronę reszty.
-Jutro dokładniej zwiedzicie Akademię, jednak musicie wiedzieć że po lewej znajduje się jadalnia, zaś po prawej nasza wspaniała biblioteka! - powiedziała dumnie. -Teraz udamy się na trzecie piętro do waszych pokoi... proszę za mną.
 Powiedziała i ruszyła do góry. Szli bardzo długo krętymi schodami, jakby nie miały końca. Powoli i mozolnie podążali za dyrektorką, która cały czas starała się podtrzymywać rozmowę z wybrańcami. Po drodze informowała ich które piętro właśnie minęli. Gdy wreszcie doszli do trzeciego piętra, kobieta skręciła w lewo. Ich oczom ukazał się kolejny korytarz, tylko tu co kawałek były drzwi.
-Tutaj znajdują się pokoje uczniów - oznajmiła im Amanda i ruszyła w głąb korytarza.
 Minęli dość dużą ilość drzwi nim się zatrzymali. Kobieta spojrzała wpierw na Ro, potem na Merkucja i Elrika.
-Więc tak... - zaczęła. -Ten oto pokój należy do naszej optymistki - uśmiechnęła się do elfki i wskazała jej drzwi. -A tamten do pana Chanson.
-Dzieciaki! - zaśmiał się Fox, jednak napotykając lodowaty wzrok chłopaka poprawił się. -Uczniowie...jutro punkt siódma widzimy się na śniadaniu! Po nim rozpoczniemy naszą przechadzkę po zamku, abyście kolejnego dnia nie zgubili się idąc na zajęcia!
 Rosel uśmiechnęła się szeroko słysząc że pójdzie w końcu na lekcje, zaś Arronie wszedł do swojego pokoju i rzucając ostatnie spojrzenie wszystkim, zamknął drzwi. Elfka ziewnęła.
-To ja pójdę już spać... nie mogę się doczekać jutra! Nowi ludzie... nauczyciele...uczniowie! - zaczęła na nowo rozkręcać się Ro.
-Idź już spać! - wysyczał ktoś z ciemnej części korytarza.
 Po chwili przed wszystkimi z cienia wyłonił się Hideo. Spojrzał się surowym wzrokiem na dziewczynę. Ta jednak niezrażona wpatrywała się w niego.
-Dobry wieczór! - powiedziała wesoło, jednak wzrok nauczyciela nie uległ zmianie. -Przepraszam już idę... - powiedziała i zniknęła się w swoim pokoju.
-Czemu jesteś dla niej taki okrutny? - zapytał Amdeus z miną zbitego psa.
-Trzeba uczyć dzieciaki dyscypliny! - warknął.
 Nagle drzwi od pokoju elfki się otworzyły, a ona wyjrzała zza nich z wielkim bananem na twarzy.
-No ale wie pan... - nie dane było jej skończyć.
-Idź już do jasnego elfa spać! - wydarł się chłopak ze swojego pokoju.
 Ona szybko zamknęła za sobą drzwi, a wszyscy obecni na korytarzu spojrzeli się po sobie.
-Będą żyć jak elf z człowiekiem - podsumował Elrik.
-Tak - potwierdziła dyrektorka. -Może my też udamy się na spoczynek?
-A może by tak... - zaczął Elrik.
-Smokogrzmot? - zapytał beznamiętnie Hideo.
-Nom! - odpowiedział wesoło młodszy mężczyzna.
-Dobrze... ale tylko jedną partyjkę! - odpowiedziała Amanda siląc się na surowy ton jednak po chwili była cała w skowronkach na myśl o nocnej rozgrywce.
 Cała trójca nauczycieli ruszyła w stronę biblioteki. Zostawiając nowych podopiecznych samym sobie.

§Rosel§

 Gdy tylko Rosel zamknęła drzwi od pokoju ,po dwukrotnym upominaniu jej, zaczęła przyglądać się miejscu, w którym się znajduje. Stojąc przed drzwiami, widziała na przeciwko siebie duże okno, a za nim drzewa kołyszące się z lewej na prawą przez wiatr. Słyszała ich szum. To była jedna z tych rzeczy, która ją naprawdę uspokajała. Odłożyła plecak na dwukolorowym dywanie koło łóżka i rozglądała się dalej. Z drugiej strony stało biurko z planem zajęć, na który swoją drogą aż strach było patrzeć. Wyjęła z szafy pidżamę i się w nią przebrała. Po chwili zaczęła się zastanawiać... "Skąd tu się wzięła moja pidżama?..." Wzruszyła ramionami i rozpakowała plecak. 
-Zaraz zaraz... Gdzie jest Negro?!- wstała na równe nogi i zaczęła się zastanawiać. Wychyliła się okno z nadzieją, że jest gdzieś blisko na dworze. Na szczęście zauważyła go przechadzającego się na dole. wyglądał jak by czegoś szukał. Gdy tylko zobaczył swoją właścicielkę w oknie podleciał i od razu położył się na środku pokoju na dywanie.
-Gdzie ty ten cały czas byłeś?- zapytała.
-Zrobiłem się głodny więc poszedłem wgłąb lasu poszukać czegoś.
-Głuptasie!- uśmiechnęła się Ro- przecież w plecaku mam dużo jedzenia.
Mówiąc to, sięgnęła po plecak i poczęstowała towarzysza pysznymi kanapkami, które zrobił jej kucharz na drogę. Gdy się już najadł, położył się i zasnął, a chwile potem także młoda elfka. 


~Merkucjo Arronie Chanson~

 Miał nadzieję że kiedy zatrzaśnie za sobą drzwi to będzie już koniec i nastanie wreszcie błoga cisza...jednak jego nowa znajoma musiała rozwiać te marzenia swoim gadulstwem. Warknął w jej stronę parę słów nawet nie otwierając drzwi. Kiedy sprawiedliwości stało się zadość stanął opierając się o drzwi i dokładniej rozglądając się po pokoju. Łóżko znajdowało się w lewym koncie pomieszczenia i ustawione było wzdłuż równoległej do drzwi ściany. Przed nim mieściła się szafka nocna z lampą naftową, a w nogach stał drewniany kufer. Po prawej stronie od łóżka znajdowało się dość duże okno, zaś w kącie stała ogromna szafa na ubrania. Od drzwi na lewo mieściło się biurko, a przy nim drewniane potężne krzesło. Na nim znajdowała się kolejna lampa naftowa oraz plan lekcji. Na samym środku pokoju był błękitno-fioletowy dywan. Wszystkie drewniane rzeczy były wykonane z dość ciemnego gatunku owego materiału, którego chłopak nie znał.
 W pomieszczeniu było dosyć jasno gdyż księżyc będąc w pełni wyjątkowo dobrze i silnie odbijał promienie słoneczne. Merkucjo położył swój plecak na kufrze i zaczął wypakowywać swoje rzeczy. Po jakimś czasie na biurku znalazła się sterta papierów oraz parę obitych  w skórę notatników. W szafie wylądowały ubrania, jednakże dziwne było to, że w niej znajdowały się jego ciuchy z domu. "No tak...szkoła magii...". Do skrzyni wpakował jeszcze parę różnych drobiazgów, plecak oraz broń, zaś na niej położył lutnię. Po chwili zastanowienia ponownie chwycił w ręce lutnie i usiadł z nią na podstawie okna. Spojrzał się na księżyc, a następnie zaczął grać na instrumencie melodię, którą kiedyś znało więcej osób niż on sam...

środa, 6 sierpnia 2014

Z punktu widzenia wybrańców

#Wybrańcy#

    Wstał nowy dzień, ptaszki ćwierkały, a przyroda budziła się do życia. Nowi wybrańcy spaliby jeszcze gdyby nie...
-Drzewiec! - krzyknął Merkucjo odskakując do tyłu. W miejscu w którym wcześniej stał spoczywała teraz wielka łapa żywego drzewa. -Osłaniaj mnie przez chwilę, muszę wyjąć truciznę!
    Rosel ledwo przytomna zauważyła wielką gałąź lecącą w jej stronę. Zapewne zostałyby zgnieciona gdyby nie Negro który szybko ją odepchnął.
    Kiedy elfka idealnie przyciągała na siebie całą uwagę stwora, chłopak nasączył swoje sztylety w truciźnie i rzucił się na niego. Wybiegł przed dziewczynę i przejął rolę ruchomego celu, jednak wcześniej rzucił kompance fiolkę z wywarem.
-Nasącz strzałę i wyceluj ją w serce! - zarządził i zadał pierwszy cios w nogę stwora.
    Dziewczyna zdziwiona popatrzyła się na czarny płyn i zrobiła tak jak jej powiedział. Chciała wycelować w miejsce które jej wskazał ale było ono szczelnie zasłonięte. "Gdyby się nie ruszał to dałabym radę wcelować w tę przerwę w jego korze". Ku jej zdziwieniu drzewiec zatrzymał się w miejscu.
-Dalej! - usłyszała krzyk chłopaka. Szybko napięła łuk i wystrzeliła. Strzała dosięgła celu! -Chodź! - usłyszała głos złotookiego tuż przy sobie, a po chwili została brutalnie odciągnięta do tyłu.
   Kiedy się zatrzymali drzewo spadło idealnie metr od nich. Merkucjo puścił Ro i udał się po swój plecak, który porzucił jakiś kawałek dalej.
-Teraz dopiero widzę jakie to było duuże - powiedziała Elfka patrząc na drzewca.
    Chłopak spojrzał się na "trupa" leżącego na ziemi ale nic nie powiedział. Zapakował swoje rzeczy, założył plecak i stanął patrząc na dziewczynę.
-Ruszamy? - zapytał.
-Yhym! - pokiwała głową na znak że się zgadza.
    Po chwili marszu, a zarazem milczenia Ro zdecydowała się odezwać do Arronia.
-A wiesz że nie musiałeś dawać mi tej trucizny?
-Hym? - uniósł zdziwiony brew. - Samą strzałą byś go nie zabiła.
-No ale ja potrafię sprawić że strzała będzie zatruta! - uśmiechnęła się.
-Serio? - zapytał wręcz błagalnie, jeśli tak potrafi, Merkucjo przechylając głowę w stronę Rosel.
-No! - powiedziała z entuzjazmem.
    Merkucjo zarzucił kaptur na głowę i ruszył szybciej przed siebie. Ro starała się dotrzymać mu kroku. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Po paru godzinach zauważyli że las staje się coraz rzadszy. Jakąś godzinę później wyszli na otwartą przestrzeń.
-Patrz Meruś Akademia! - wykrzyknęła uradowane elfka.
    Chłopak zmierzył ją swoim wzrokiem i rzekł:
-Gdyby wzrok mógł zabijać już by nie żyła... - powiedział próbując się uspokoić.
-Cały Meruś... - westchnęła. -Teraz tylko trzeba przedostać się na drugą stronę! - powiedziała optymistycznie patrząc na przepaść, która znajdowała się kawałek przed nimi.
-Jakaś propozycja? - zapytał ignorując z wielkim trudem przezwisko.
-Wsiadasz? - zapytała wchodząc na swojego chowańca elfka.
-Hym? - mruknął mierząc gryfa wzrokiem.
    Następnie podszedł do krawędzi urwiska i spojrzał w dół. Na samym dnie znajdowała się rwąca rzeka, a w niej wiele ostrych jak brzytwa kamieni. Chłopak jeszcze raz spojrzał na zwierza.
-To widzimy się po drugiej stronie - powiedział chłodno i wyjął sztylety.
-On nie lubi sobie ułatwiać życia... - pokręciła głową. -Jak tam chcesz - wzruszyła ramionami i odleciała.
    Dosłownie po pięciu sekundach była po drugiej stronie. Merkucjo dopiero podszedł do krawędzi i wyjmował coś z torby. Wyjął z niej jakąś fiolkę i poruszył nią na boki. Trochę zniesmaczony wyciągnął rękę i wylał jej zawartość do rzeki. Szybko schował szklany przedmiot z powrotem do plecaka. Następnie chwycił sztylety i skoczył.
-Co on robi? - mruknęła zdziwiona dziewczyna do Negro.
    Młody alchemik niczym asasyn leciał coraz szybciej w dół, z pełnym spokojem jak Altair podczas skoku wiary. Można by pomyśleć że chce się zabić ale po chwili on...odbił się od tafli wody i szybował w górę niczym ptak. Więc niecałą minutę od skoku znalazł się obok Rosel.
-Idziemy - zarządził poprawiając plecak i ruszając przed siebie.
    "To tak się da?" Pomyślała i ruszyła za nim bez słowa. Już z daleka mogli dostrzec ogromne obronne mury zamku. Zbudowane były z dość ciemnych kamiennych bloków. Za częścią obronną najwidoczniej musiała się znajdować duża wolna przestrzeń gdyż główna budowla znajdowała się kawałek od muru. Zamczysko, o inaczej tego się nazwać nie dało, prezentowało się wspaniale. Zapewne zajmował 3/4 powierzchni wydzielonego terenu, a wolnego miejsca najwidoczniej było bardzo dużo. Aby dostrzec najwyższą wieżę trzeba było zadrzeć bardzo wysoko głowę. Na samym szczycie znajdowała się kopuła z której wystawał teleskop.
    Przed bramą prowadzącą na teren Akademii przywitała ich komisja składająca się z trzech postaci wśród których była jednej kobiety, która ukrywała się pod parasolem. Wybrańcy uważnie zmierzyli ich wzrokiem.
-Witajcie kochani! - wykrzyknęła kobieta i przytuliła nowych uczniów. Wyglądała na maks trzydzieści lat ale jej nienaturalnie blada cera i czerwone oczy zdradzały jej rasę, a zarazem wiek. -Jestem dyrektorką szkoły do której będziecie uczęszczać, a nazywam się Amanda Canines!
    Rosel równie entuzjastycznie przywitała się z dyrektorką zaś Merkucjo jak to on z pełną powagą i oschłym brzmieniem. Kobieta po chwili "ogarnęła" się.
-Właśnie...Merkucjo za pewne pamiętasz pana Elrik'a ale panienka Rosel go nie zna więc... - skinęła na mężczyznę głową, a on wystąpił do przodu.
-Elrik Amdeus Fox, miło mi cię poznać Rosel - ukłonił się. -Będę was uczyć Czytania Run oraz Magii...jakby co...jestem czarodziejem, a nie człowiekiem. - wyszczerzył się.
    Złotooki zmierzył go wzrokiem. "Czy on uważa że jesteśmy idiotami? Co za czarodziej..." Następnie przeniósł swój wzrok na ostatnią osobę, której nie mógł wyrazie dostrzec.
-Dziecinko moja ty... - zwróciła się pieszczotliwie do elfki. -Niestety Jim miał wypadek i nie będzie mógł być twoim opiekunem...ale! Ten oto tutaj pan - wskazała na postać ukrytą w cieniu. -Jest twoim nowym opiekunem.
    Z mroku powoli wyłoniła się dziwna dość sylwetka. Długa szata sięgała ziemi, a kaptur zakrywał całą twarz. Lekki powiew wiatru sprawił że ubranie rozwiało się i ukazało sylwetkę mężczyzny. Nastolatkowie zdziwieni wpatrywali się w głowę osobnika. Powolnym ruchem zdjął on dumnie kaptur i ukazał swoją twarz.
-Hideo Rudis, wasz nowy nauczyciel od Obrony przed Czarną Magią oraz Transmutacji. - powiedział tak poważnie i z taką wzgardą w głosie, że aż ton Merkucja można zaliczyć do miłego przy nim. -Jak mój towarzysz...
    "Aż się prosi by powiedział "niedoli"" Pomyślał chłopak i wywrócił oczami.
-...w nauczaniu innych takich jak wy, powiem wam że jestem Wężołakiem.
    Nowi uczniowie placówki wpatrywali się w pana Rudisa szeroko otwartymi oczami.
-Wow! Jeszcze nigdy nie miałam takiego nauczyciela...pomijając fakt że nigdy nie miałam nauczyciela - skomentowała jak zwykle radośnie i beztrosko Ro.
    Merkucjo jak to miał w zwyczaju na komentarz dziewczyny w akcie zażenowania wywrócił oczami. Wychowawca Rosel krytycznym wzrokiem spoglądał w jej kierunku, marszcząc przy tym swoje łuski.
-Powiem Ci wprost...nie lubię elfów - wyraził swoje zdanie i odpełzł.
-Śmieszny jest, co nie? - zapytała wieczna optymistka swojego kompana.
    Elrik, wciąż stojąc w tym samym miejscu i obserwując zaistniałą sytuację, uśmiechnął się pod nosem i rzekł:
-Może pójdziemy do Akademii? - zapytał drapiąc się nerwowo w tył głowy.
-Już się nie mogę doczekać kiedy zobaczę swój pokój! - wykrzyknęła uradowana i wybiegła na przód.
-Wulkan Energi! - powiedziała wesoło dyrektorka i ruszyła za nią.
-Heh... - Amdeus nie zaprzestając swojej poprzedniej czynności zwrócił się do Merkucja. - To my może też? - zapytał wskazując na dwie kobiety znikające już powoli w ciemności, która spowijała nocą zamek.
    Chłopak spojrzał się na swojego nauczyciela, a następnie przeszedł obok niego bez słowa i ruszył za resztą znikających już postaci.

niedziela, 8 czerwca 2014

Z punktu widzenia wybrańców

§Rosel§

Patrzyła dłuższą chwilę w krzaki. 
- Chyba nikogo tam nie ma- stwierdziła Ro nie zauważając żadnych ruchów.
Ruszyli dalej. Teraz już Negro szedł koło niej pilnując jej bezpieczeństwa. 


~Merkucjo Arronie Chanson~

...zobaczył tam ogromnego gryfa. Był czarny jak noc. Obok niego dostrzegł jakąś elfkę. "Egh...jak ja nie cierpię elfów...!" Po chwili zaczęli się oddalać. "Stracili czujność... "- pomyślał z typową wzgardą dla siebie. Po cichu wyszedł z krzaków i podążył za nimi. "Chyba nic się niestanie jak..." Szybko ruszył na swoich nowych przeciwników i tu popełnił wieli błąd...


 #Wybrańcy#

- Uważaj!- Krzyknął gryf. Czuł, że stanie się coś złego.
Ro odwróciła się gwałtownie i zobaczyła zarys sztyletu wędrujący w jej stronę. Dziewczyna szybko chwyciła za łuk i naciągnęła strzałę, a w tym samym czasie chłopak znalazł się kawałek przed nią próbując zadać cios. Nagle coś nie pozwoliło im wykonać ataku. 
- Egh...- Nieznajomy odskoczył na bezpieczną odległość. 
- ...Co?- Po chwili ciszy odezwała się Ro, dotykając tej bariery, która nagle się przed nią znalazła. 
Bariera zaczęła opadać, a gryf zachwiał się na szponach i upadł.
- Negro!- właścicielka przestraszona podeszła to swojego zwierzaka. 
Chłopak wykorzystując chwilę wykonał następny atak lecz usłyszawszy wypowiedź dziewczyny zatrzymał się tuż przed nimi. 
- To coś ma imię?- Uniósł zdziwiony jedną brew. 
- Po pierwsze, to nie jest coś! A po drugie kto ty?- odrzekła elfka. 
Złotooki zignorował jej pytanie przy okazji zbywając ją gestem dłoni i  ruszył przed siebie. 
- Eeej! Zadałam pytaniee!- odkrzyknęła czując się zignorowana. 
Chłopak stanął w miejscu i obrócił głowę nie chętnie do tyłu. Przewrócił oczami ze zrezygnowaniem przy okazji powtarzając czynność z dłonią. Począł się oddalać.
- No eeeej! Co za dziecko...- powiedziała pod nosem. 
Zrezygnowała z prób uzyskania jakichkolwiek informacji od tamtego chłopaka. Zwróciła się ponownie w stronę Negro.
- Co się stało?- Zapytała przejęta właścicielka.
- Nic mi nie jest. Użyłem mojej mocy po raz pierwszy. Muszę się przyzwyczaić.
- To ty stworzyłeś tę osłonę?
- Tak!
Ro była zaskoczona. Nie wiedziała że gryfy mają takie umiejętności. Po chwili Negro wstał i ruszyli dalej.

    Chłopak szedł szybciej niż poprzednio. Chciał jak najszybciej dojść do tej cholernej Akademii, a tu jeszcze jakaś dziewczyna musiała się przypałętać!
-Ech... - westchnął.
    Szedł wciąż przed siebie przedzierając się przez krzaki i różne zarośla. "Ten las się nie kończy, czy co?!" Nagle po swojej lewej dostrzegł...tą samą dziewczynę!
-Co? - stanął zdziwiony, ona najwidoczniej też go dostrzegła gdyż się zatrzymała.
-Eeej! To tyy! - podchodzi do niego.
    Patrzy się na nią z kamienną twarzą. Odchyla lekko głowę do tyłu.
-Taaa... - powiedział bez przekonania swoim niewyrażającym uczuć głosem.
-Dokąd idziesz? - zapytała wesoło elfka.
    Na twarz Merkucja zaczęło wdzierać się zdziwienie. Stał wpatrując się w dziewczynę ale po chwili odwrócił się od niej i ruszył dalej. Ona chwyciła go za rękaw.
-No weź odpowiedz!
    Złotooki zniesmaczony od razu wyszarpnął swój rękaw z rąk dziewczyny.
-Zostaw... mnie! - powiedział akcentując każde słowo ze złością, następnie ruszył dalej.
    Elfka zauważyła że trasa jaką zmierza człowiek pokrywała się z tą, którą ona ma na mapie.
-Eeej! Idziesz do Akademii? - wykrzyknęła.
    Arronie stanął w miejscu i obrócił głowę w stronę dziewczyny. Jego spojrzenie ponownie nie wyrażało żadnych emocji.
-Zmierzam tam, a czemu pytasz? - zapytał.
-Fajnie się składa! Też tam idę!
-Co?! - zapytał otwierając szerzej oczy.
-Fajnie, nie? Będziemy się uczyć razem! - wykrzyknęła radośnie.
-Żałuję że nie jestem wierzący... - odpowiedział swoim wciąż lodowatym tonem zrezygnowany chłopak.
-O co ci chodzi? - zapytała przekrzywiając głowę.
-Mógłbym teraz przeklinać swojego boga za to że tak mnie pokarał - odpowiedział.
-Ale jesteś oschły... - skomentowała. -Może pójdziemy do Akademii razem?
-Czemu ci na tym tak zależy?
-No bo po co osobno skoro mamy tą samą trasę?
-Po to żeby mieć święty spokój - stwierdził oschle. -Zbieraj się... - zagarnął na nią ręką. -...chcę być tam jak najszybciej, a teraz to mnie tylko spowalniasz.
-To zobaczymy kto kogo by spowalniał! - powiedziała wsiadając na Negro, który po chwili odleciał z szybkością błyskawicy.
    Merkucjo zrezygnowany usiadł w miejscu  w którym stał. Oparł się plecami o drzewo i czekał.
    Dziewczyna pruła na swoim towarzyszu jak strzała. Po dość długim locie gryf wylądował wykończony. Ona zeszła z niego i stanęła na ziemi.
-Zobaczymy jak sobie poradzi! - zaśmiała się obracając tyłem do chowańca.
    Kiedy to zrobiła stanęła jak wryta. Przed nią znajdował się ten sam chłopak z którym przed chwilą prowadziła konwersację.
-Jak?! - zapytała zdezorientowana.
-Hyh... - prychnął ze wzgardą. -Wiedziałem że tak się stanie... - powiedział spokojnie i wstał. -Ruszamy?
-Dobra... - odpowiedziała lekko oszołomiona dziewczyna.
    Ruszyli przed siebie ponownie przedzierając się przez krzaki. Nastała grobowa cisza, którą po chwili przerwał chłopak.
-Jak się zwiesz? - zapytał.
-Rosel Arquero dla znajomych Ro, a ty?
-Merkucjo Arronie Chanson
-Aaa...nie masz jakiegoś skrótu?
-Nie! - powiedział poddenerwowany.
-Coś się wymyśli! - powiedziała wesoło.
-Nie! - warknął.
    Zaczęła mamrotać pod nosem. Po chwili cała w skowronkach powiedziała
-Meruś!
    Merkucjo stanął jak wryty chwytając przy okazji elfkę za rękę. Następnie przyciągnął ją do siebie trzymając w drugiej ręce sztylet.
-Jeszcze raz... - wysyczał przez zęby, patrząc w dół tak aby dziewczyna nie widziała jego twarzy. -...tak powiesz, a twoje życie zakończy się bardzo szybko! - podniósł głowę do góry i spiorunował ją wzrokiem.
-Jesteś śmieszny jak się denerwujesz! - odparła wesoło.
    Ścisnął jej nadgarstek jeszcze mocniej pociągając ją z całej siły do tyłu.
-Ja ci dam "śmiesznego"! - warknął i machnął swoją bronią przed elfką. Po chwili z jej ramienia zaczęła płynąć mała stróżka krwi.
    Chłopak puścił dziewczynę i ruszył dalej przed siebie. Negro zasyczał na oddalającego się ciemnowłosego.
-Dziwny jest - szepnęła Ro do gryfa.
-I to mówi elfka z tym...czymś! - powiedział oschle zatrzymując się.
-To nie ja sobie wybrałam że będę miała gryfa! - wytłumaczyła się ale widząc obruszenie ze strony chowańca dodała. -Ale to nie znaczy że się nie cieszę!
-Ech... - westchnął i przyłożył rękę do twarzy. -Idziemy? - zapytał siląc się na uprzejmość.
-Nie powinniśmy zrobić postoju? Przydałoby się coś zjeść...
-Boże czy ty to widzisz i nie grzmisz! - wykrzyknął sfrustrowany wyciągając ręce do nieba.
-A ty nie jesteś ateistą?
-Zmieniłem wyznanie
-Kiedy?
-Jak cię poznałem - odpowiedział oschle i rzucił swój plecak na ziemię.
-Czy masz coś do jedzenia ze sobą? Jeśli nie to mogę ci coś dać, dostałam dużo od kucharza!
    Chłopak nic nie odpowiedział tylko zaczął zbierać drewno na opał. Kiedy ognisko się paliło wyjął z plecaka nie dawno upieczonego zająca.
-Mam co jeść - powiedział i zaczął konsumpcję.
-Smacznego!
    Merkucjo kiwnął jej tylko w odpowiedzi głową. Następnie elfka wyjęła bułeczkę i suszone mięso. Podzieliła się swoim prowiantem z gryfem i sama zjadło co nieco.
-Zostajemy tu na noc - zarządził złotooki.
    Rosel zadowolona z jego decyzji oparła się o swojego chowańca i usnęła. On okrył ją swoim skrzydłem i sam odpłynął do krainy Morfeusza.
    Arronie swoim obojętnym wzorkiem wpatrywał się w ledwo tlące się ognisko. Chwycił jakiś kawałek drewna i rzucił go w żar. Chłopak odchylił głowę do tyły i spojrzał w górę. Gwiazdy bardzo mocno lśniły na praktycznie czarnym niebie. Ponownie skierował spojrzenie na jedyne źródło ciepła. Następnie zarzucił kaptur na głowę i skrzyżował ręce na piersi. W takich oto okolicznościach zasnął.

czwartek, 5 czerwca 2014

Światopogląd Merkucja Arronie Chanson

   Nim słońce zaczęło wschodzić chłopak już był gotowy do wyruszenia w podróż. Spakowawszy najważniejsze rzeczy typu pieniądze, ubrania na zmianę, prowiant, broń i parę innych pierdół ruszył w dół po schodach. Przed zejściem jednak sprawdził czy ma przy sobie mapę i jakiś tam zwitek. Chciał jak najszybciej opuścić domostwo gdyż wraz ze wschodem słońca knajpa w jego domu jest otwierana, a raczej wymykać się z domu w takim tłumie nie wypada. Jego dłoń spoczywała już na pozłacanej klamce od drzwi i zaraz miała ją przekręcić gdy ktoś go zatrzymał.
-Wiedziałem że ciebie też to spotka, heh...czyż to nie śmieszne? - zapytała podchodząc do chłopaka.
-Po co mnie zatrzymujesz? - spojrzał się znudzony na ojca. -I co niby mnie też spotka? - zaakcentował przedostatnie słowo.
-Dołączenie do akademii, ot co! -zaśmiał się. -Jednak trudno mi uwierzyć że chciałeś mnie opuścić bez słowa. Cóż ci uczyniłem że tak postępujesz? - zapytał zmartwiony.
    Merkucjo stał plecami do jedynego członka swej rodziny. Patrzył wciąż na drzwi, którymi miał zamiar wyjść jakiś czas. Nie odzywał się, zignorował całkowicie słowa opiekuna. Przekręcił powoli klamkę i przyciągnął do siebie.
-Także mogłeś wstąpić do tego czegoś? - zapytał nagle.
-Tak, miałem taką szansę. Było to...całkiem niedawno, jakieś 16 lat temu, heh...Przyszedł do mnie wysłannik z uczelni i zaproponował mi dołączenie do niej. Odmówiłem jak widać, heh...śmieszna sytuacja – odparł. Jak widać w zwyczaju miał kończyć niektóre wypowiedzi sformułowaniem ze słowem „śmieszne” lub westchnięciem albo tym i tym.
-Czemu odmówiłeś? - zapytał jak zwykle z chłodem w głosie.
-Bo urodziłeś się ty...-odpowiedział po dłuższym zastanowieniu i uśmiechnął się pod nosem. -Byłeś wtedy najważniejszy, nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy wyjazd, heh...
    Wysłuchawszy wszystkiego młodzieniec wyszedł powoli na dwór. Jednak zanim zatrzasnął drzwi zwrócił się do barda.
-Wrócę tu – narzucił na głowę kaptur i ruszył przed siebie.
-Nawet nie śmiałem w to wątpić Merkucjo...heh – odpowiedział i zaczął ogarniać karczmę.
    Siedemnastolatek skierował swe kroki w stronę bramy głównej. Mimo iż było wcześniej napotkał na swej drodze wielu strażników jak i zwykłych przechodniów. W pewnym momencie poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Uniósł głowę do góry tak aby dostrzec twarz być może kolejnej ofiary. Jednak była ona skryta pod kapturem.
-Spokojnie szefie! - usłyszał głos owego osobnika.
-Czego?! - warknął orientując się z kim rozmawia.
-Chciałam panu życzyć powodzenia w podróży – powiedziała na jednym oddechu kobieta.
-Nie potrzebnie się fatygowałaś... bezpodstawny trud – stwierdził oschle. -A teraz wracaj do swoich obowiązków, Agatho – rzekł i ruszył dalej.
    Kobieta patrzyła się na niego jeszcze przez chwilę stojąc jak słup soli. Potem uśmiechnęła się lekko i skierowała swe kroki do najbliższego wejścia do bazy.
    Merkucjo mijając przy wyjściu strażników rzucił im pełne nienawiści spojrzenie, następnie poprawiwszy plecak ruszył drogą przed siebie. Szedł wzdłuż kamiennej dróżki aż w końcu na horyzoncie ukazał mu się las. Mógł pójść do niego lub ominąć. Mimo iż mapa, którą posiadał wskazywała okrężny szlak on musiał udać się przez las.
    Kiedy znalazł się w nim doznał wielkiego rozczarowania. Było w nim strasznie spokojnie i jasno. Marudząc pod nosem ruszył przed siebie. Po drodze musiał przeskakiwać wiele różnych strumieni i wspinać się na wielkie góry, które zaczęły się pojawiać z czasem. 
    W końcu kiedy się ściemniło postanowił rozbić obóz. Położył swój bagaż pod jednym z wielkich drzew i zaczął zbierać drewno aby po chwili móc ogrzać się przy ognisku. Przy okazji upiekł sobie mięsko zajęcy, które zabił podczas drogi. Następnie z plecaka wyjął lutnie i zaczął sobie na niej przygrywać. Robił to póki wkoło nie zrobiło się całkowicie czarno. Odłożywszy instrument ułożył się do snu i zasnął.
    Kolejnego dnia wyruszył z samego rana i podróżował spokojnie aż do wieczora. Jego wędrówkę przerwał odgłos łamanych gałęzi. Jak na zabójcę przystało przyczaił się w pobliskich krzakach i...