#Wybrańcy#
Wstał nowy dzień, ptaszki ćwierkały, a przyroda budziła się do życia. Nowi wybrańcy spaliby jeszcze gdyby nie...
-Drzewiec! - krzyknął Merkucjo odskakując do tyłu. W miejscu w którym wcześniej stał spoczywała teraz wielka łapa żywego drzewa. -Osłaniaj mnie przez chwilę, muszę wyjąć truciznę!
Rosel ledwo przytomna zauważyła wielką gałąź lecącą w jej stronę. Zapewne zostałyby zgnieciona gdyby nie Negro który szybko ją odepchnął.
Kiedy elfka idealnie przyciągała na siebie całą uwagę stwora, chłopak nasączył swoje sztylety w truciźnie i rzucił się na niego. Wybiegł przed dziewczynę i przejął rolę ruchomego celu, jednak wcześniej rzucił kompance fiolkę z wywarem.
-Nasącz strzałę i wyceluj ją w serce! - zarządził i zadał pierwszy cios w nogę stwora.
Dziewczyna zdziwiona popatrzyła się na czarny płyn i zrobiła tak jak jej powiedział. Chciała wycelować w miejsce które jej wskazał ale było ono szczelnie zasłonięte. "Gdyby się nie ruszał to dałabym radę wcelować w tę przerwę w jego korze". Ku jej zdziwieniu drzewiec zatrzymał się w miejscu.
-Dalej! - usłyszała krzyk chłopaka. Szybko napięła łuk i wystrzeliła. Strzała dosięgła celu! -Chodź! - usłyszała głos złotookiego tuż przy sobie, a po chwili została brutalnie odciągnięta do tyłu.
Kiedy się zatrzymali drzewo spadło idealnie metr od nich. Merkucjo puścił Ro i udał się po swój plecak, który porzucił jakiś kawałek dalej.
-Teraz dopiero widzę jakie to było duuże - powiedziała Elfka patrząc na drzewca.
Chłopak spojrzał się na "trupa" leżącego na ziemi ale nic nie powiedział. Zapakował swoje rzeczy, założył plecak i stanął patrząc na dziewczynę.
-Ruszamy? - zapytał.
-Yhym! - pokiwała głową na znak że się zgadza.
Po chwili marszu, a zarazem milczenia Ro zdecydowała się odezwać do Arronia.
-A wiesz że nie musiałeś dawać mi tej trucizny?
-Hym? - uniósł zdziwiony brew. - Samą strzałą byś go nie zabiła.
-No ale ja potrafię sprawić że strzała będzie zatruta! - uśmiechnęła się.
-Serio? - zapytał wręcz błagalnie, jeśli tak potrafi, Merkucjo przechylając głowę w stronę Rosel.
-No! - powiedziała z entuzjazmem.
Merkucjo zarzucił kaptur na głowę i ruszył szybciej przed siebie. Ro starała się dotrzymać mu kroku. Resztę drogi przebyli w milczeniu. Po paru godzinach zauważyli że las staje się coraz rzadszy. Jakąś godzinę później wyszli na otwartą przestrzeń.
-Patrz Meruś Akademia! - wykrzyknęła uradowane elfka.
Chłopak zmierzył ją swoim wzrokiem i rzekł:
-Gdyby wzrok mógł zabijać już by nie żyła... - powiedział próbując się uspokoić.
-Cały Meruś... - westchnęła. -Teraz tylko trzeba przedostać się na drugą stronę! - powiedziała optymistycznie patrząc na przepaść, która znajdowała się kawałek przed nimi.
-Jakaś propozycja? - zapytał ignorując z wielkim trudem przezwisko.
-Wsiadasz? - zapytała wchodząc na swojego chowańca elfka.
-Hym? - mruknął mierząc gryfa wzrokiem.
Następnie podszedł do krawędzi urwiska i spojrzał w dół. Na samym dnie znajdowała się rwąca rzeka, a w niej wiele ostrych jak brzytwa kamieni. Chłopak jeszcze raz spojrzał na zwierza.
-To widzimy się po drugiej stronie - powiedział chłodno i wyjął sztylety.
-On nie lubi sobie ułatwiać życia... - pokręciła głową. -Jak tam chcesz - wzruszyła ramionami i odleciała.
Dosłownie po pięciu sekundach była po drugiej stronie. Merkucjo dopiero podszedł do krawędzi i wyjmował coś z torby. Wyjął z niej jakąś fiolkę i poruszył nią na boki. Trochę zniesmaczony wyciągnął rękę i wylał jej zawartość do rzeki. Szybko schował szklany przedmiot z powrotem do plecaka. Następnie chwycił sztylety i skoczył.
-Co on robi? - mruknęła zdziwiona dziewczyna do Negro.
Młody alchemik niczym asasyn leciał coraz szybciej w dół, z pełnym spokojem jak Altair podczas skoku wiary. Można by pomyśleć że chce się zabić ale po chwili on...odbił się od tafli wody i szybował w górę niczym ptak. Więc niecałą minutę od skoku znalazł się obok Rosel.
-Idziemy - zarządził poprawiając plecak i ruszając przed siebie.
"To tak się da?" Pomyślała i ruszyła za nim bez słowa. Już z daleka mogli dostrzec ogromne obronne
mury zamku. Zbudowane były z dość ciemnych kamiennych bloków. Za
częścią obronną najwidoczniej musiała się znajdować duża
wolna przestrzeń gdyż główna budowla znajdowała się kawałek od
muru. Zamczysko, o inaczej tego się nazwać nie dało, prezentowało
się wspaniale. Zapewne zajmował 3/4 powierzchni wydzielonego
terenu, a wolnego miejsca najwidoczniej było bardzo dużo. Aby
dostrzec najwyższą wieżę trzeba było zadrzeć bardzo wysoko
głowę. Na samym szczycie znajdowała się kopuła z której
wystawał teleskop.
Przed bramą prowadzącą na teren Akademii przywitała ich komisja składająca się z trzech postaci wśród których była jednej kobiety, która ukrywała się pod parasolem. Wybrańcy uważnie zmierzyli ich wzrokiem.-Witajcie kochani! - wykrzyknęła kobieta i przytuliła nowych uczniów. Wyglądała na maks trzydzieści lat ale jej nienaturalnie blada cera i czerwone oczy zdradzały jej rasę, a zarazem wiek. -Jestem dyrektorką szkoły do której będziecie uczęszczać, a nazywam się Amanda Canines!
Rosel równie entuzjastycznie przywitała się z dyrektorką zaś Merkucjo jak to on z pełną powagą i oschłym brzmieniem. Kobieta po chwili "ogarnęła" się.
-Właśnie...Merkucjo za pewne pamiętasz pana Elrik'a ale panienka Rosel go nie zna więc... - skinęła na mężczyznę głową, a on wystąpił do przodu.
-Elrik Amdeus Fox, miło mi cię poznać Rosel - ukłonił się. -Będę was uczyć Czytania Run oraz Magii...jakby co...jestem czarodziejem, a nie człowiekiem. - wyszczerzył się.
Złotooki zmierzył go wzrokiem. "Czy on uważa że jesteśmy idiotami? Co za czarodziej..." Następnie przeniósł swój wzrok na ostatnią osobę, której nie mógł wyrazie dostrzec.
-Dziecinko moja ty... - zwróciła się pieszczotliwie do elfki. -Niestety Jim miał wypadek i nie będzie mógł być twoim opiekunem...ale! Ten oto tutaj pan - wskazała na postać ukrytą w cieniu. -Jest twoim nowym opiekunem.
Z mroku powoli wyłoniła się dziwna dość sylwetka. Długa szata sięgała ziemi, a kaptur zakrywał całą twarz. Lekki powiew wiatru sprawił że ubranie rozwiało się i ukazało sylwetkę mężczyzny. Nastolatkowie zdziwieni wpatrywali się w głowę osobnika. Powolnym ruchem zdjął on dumnie kaptur i ukazał swoją twarz.
-Hideo Rudis, wasz nowy nauczyciel od Obrony przed Czarną Magią oraz Transmutacji. - powiedział tak poważnie i z taką wzgardą w głosie, że aż ton Merkucja można zaliczyć do miłego przy nim. -Jak mój towarzysz...
"Aż się prosi by powiedział "niedoli"" Pomyślał chłopak i wywrócił oczami.
-...w nauczaniu innych takich jak wy, powiem wam że jestem Wężołakiem.
Nowi uczniowie placówki wpatrywali się w pana Rudisa szeroko otwartymi oczami.
-Wow! Jeszcze nigdy nie miałam takiego nauczyciela...pomijając fakt że nigdy nie miałam nauczyciela - skomentowała jak zwykle radośnie i beztrosko Ro.
Merkucjo jak to miał w zwyczaju na komentarz dziewczyny w akcie zażenowania wywrócił oczami. Wychowawca Rosel krytycznym wzrokiem spoglądał w jej kierunku, marszcząc przy tym swoje łuski.
-Powiem Ci wprost...nie lubię elfów - wyraził swoje zdanie i odpełzł.
-Śmieszny jest, co nie? - zapytała wieczna optymistka swojego kompana.
Elrik, wciąż stojąc w tym samym miejscu i obserwując zaistniałą sytuację, uśmiechnął się pod nosem i rzekł:
-Może pójdziemy do Akademii? - zapytał drapiąc się nerwowo w tył głowy.
-Już się nie mogę doczekać kiedy zobaczę swój pokój! - wykrzyknęła uradowana i wybiegła na przód.
-Wulkan Energi! - powiedziała wesoło dyrektorka i ruszyła za nią.
-Heh... - Amdeus nie zaprzestając swojej poprzedniej czynności zwrócił się do Merkucja. - To my może też? - zapytał wskazując na dwie kobiety znikające już powoli w ciemności, która spowijała nocą zamek.
Chłopak spojrzał się na swojego nauczyciela, a następnie przeszedł obok niego bez słowa i ruszył za resztą znikających już postaci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz