niedziela, 8 czerwca 2014

Z punktu widzenia wybrańców

§Rosel§

Patrzyła dłuższą chwilę w krzaki. 
- Chyba nikogo tam nie ma- stwierdziła Ro nie zauważając żadnych ruchów.
Ruszyli dalej. Teraz już Negro szedł koło niej pilnując jej bezpieczeństwa. 


~Merkucjo Arronie Chanson~

...zobaczył tam ogromnego gryfa. Był czarny jak noc. Obok niego dostrzegł jakąś elfkę. "Egh...jak ja nie cierpię elfów...!" Po chwili zaczęli się oddalać. "Stracili czujność... "- pomyślał z typową wzgardą dla siebie. Po cichu wyszedł z krzaków i podążył za nimi. "Chyba nic się niestanie jak..." Szybko ruszył na swoich nowych przeciwników i tu popełnił wieli błąd...


 #Wybrańcy#

- Uważaj!- Krzyknął gryf. Czuł, że stanie się coś złego.
Ro odwróciła się gwałtownie i zobaczyła zarys sztyletu wędrujący w jej stronę. Dziewczyna szybko chwyciła za łuk i naciągnęła strzałę, a w tym samym czasie chłopak znalazł się kawałek przed nią próbując zadać cios. Nagle coś nie pozwoliło im wykonać ataku. 
- Egh...- Nieznajomy odskoczył na bezpieczną odległość. 
- ...Co?- Po chwili ciszy odezwała się Ro, dotykając tej bariery, która nagle się przed nią znalazła. 
Bariera zaczęła opadać, a gryf zachwiał się na szponach i upadł.
- Negro!- właścicielka przestraszona podeszła to swojego zwierzaka. 
Chłopak wykorzystując chwilę wykonał następny atak lecz usłyszawszy wypowiedź dziewczyny zatrzymał się tuż przed nimi. 
- To coś ma imię?- Uniósł zdziwiony jedną brew. 
- Po pierwsze, to nie jest coś! A po drugie kto ty?- odrzekła elfka. 
Złotooki zignorował jej pytanie przy okazji zbywając ją gestem dłoni i  ruszył przed siebie. 
- Eeej! Zadałam pytaniee!- odkrzyknęła czując się zignorowana. 
Chłopak stanął w miejscu i obrócił głowę nie chętnie do tyłu. Przewrócił oczami ze zrezygnowaniem przy okazji powtarzając czynność z dłonią. Począł się oddalać.
- No eeeej! Co za dziecko...- powiedziała pod nosem. 
Zrezygnowała z prób uzyskania jakichkolwiek informacji od tamtego chłopaka. Zwróciła się ponownie w stronę Negro.
- Co się stało?- Zapytała przejęta właścicielka.
- Nic mi nie jest. Użyłem mojej mocy po raz pierwszy. Muszę się przyzwyczaić.
- To ty stworzyłeś tę osłonę?
- Tak!
Ro była zaskoczona. Nie wiedziała że gryfy mają takie umiejętności. Po chwili Negro wstał i ruszyli dalej.

    Chłopak szedł szybciej niż poprzednio. Chciał jak najszybciej dojść do tej cholernej Akademii, a tu jeszcze jakaś dziewczyna musiała się przypałętać!
-Ech... - westchnął.
    Szedł wciąż przed siebie przedzierając się przez krzaki i różne zarośla. "Ten las się nie kończy, czy co?!" Nagle po swojej lewej dostrzegł...tą samą dziewczynę!
-Co? - stanął zdziwiony, ona najwidoczniej też go dostrzegła gdyż się zatrzymała.
-Eeej! To tyy! - podchodzi do niego.
    Patrzy się na nią z kamienną twarzą. Odchyla lekko głowę do tyłu.
-Taaa... - powiedział bez przekonania swoim niewyrażającym uczuć głosem.
-Dokąd idziesz? - zapytała wesoło elfka.
    Na twarz Merkucja zaczęło wdzierać się zdziwienie. Stał wpatrując się w dziewczynę ale po chwili odwrócił się od niej i ruszył dalej. Ona chwyciła go za rękaw.
-No weź odpowiedz!
    Złotooki zniesmaczony od razu wyszarpnął swój rękaw z rąk dziewczyny.
-Zostaw... mnie! - powiedział akcentując każde słowo ze złością, następnie ruszył dalej.
    Elfka zauważyła że trasa jaką zmierza człowiek pokrywała się z tą, którą ona ma na mapie.
-Eeej! Idziesz do Akademii? - wykrzyknęła.
    Arronie stanął w miejscu i obrócił głowę w stronę dziewczyny. Jego spojrzenie ponownie nie wyrażało żadnych emocji.
-Zmierzam tam, a czemu pytasz? - zapytał.
-Fajnie się składa! Też tam idę!
-Co?! - zapytał otwierając szerzej oczy.
-Fajnie, nie? Będziemy się uczyć razem! - wykrzyknęła radośnie.
-Żałuję że nie jestem wierzący... - odpowiedział swoim wciąż lodowatym tonem zrezygnowany chłopak.
-O co ci chodzi? - zapytała przekrzywiając głowę.
-Mógłbym teraz przeklinać swojego boga za to że tak mnie pokarał - odpowiedział.
-Ale jesteś oschły... - skomentowała. -Może pójdziemy do Akademii razem?
-Czemu ci na tym tak zależy?
-No bo po co osobno skoro mamy tą samą trasę?
-Po to żeby mieć święty spokój - stwierdził oschle. -Zbieraj się... - zagarnął na nią ręką. -...chcę być tam jak najszybciej, a teraz to mnie tylko spowalniasz.
-To zobaczymy kto kogo by spowalniał! - powiedziała wsiadając na Negro, który po chwili odleciał z szybkością błyskawicy.
    Merkucjo zrezygnowany usiadł w miejscu  w którym stał. Oparł się plecami o drzewo i czekał.
    Dziewczyna pruła na swoim towarzyszu jak strzała. Po dość długim locie gryf wylądował wykończony. Ona zeszła z niego i stanęła na ziemi.
-Zobaczymy jak sobie poradzi! - zaśmiała się obracając tyłem do chowańca.
    Kiedy to zrobiła stanęła jak wryta. Przed nią znajdował się ten sam chłopak z którym przed chwilą prowadziła konwersację.
-Jak?! - zapytała zdezorientowana.
-Hyh... - prychnął ze wzgardą. -Wiedziałem że tak się stanie... - powiedział spokojnie i wstał. -Ruszamy?
-Dobra... - odpowiedziała lekko oszołomiona dziewczyna.
    Ruszyli przed siebie ponownie przedzierając się przez krzaki. Nastała grobowa cisza, którą po chwili przerwał chłopak.
-Jak się zwiesz? - zapytał.
-Rosel Arquero dla znajomych Ro, a ty?
-Merkucjo Arronie Chanson
-Aaa...nie masz jakiegoś skrótu?
-Nie! - powiedział poddenerwowany.
-Coś się wymyśli! - powiedziała wesoło.
-Nie! - warknął.
    Zaczęła mamrotać pod nosem. Po chwili cała w skowronkach powiedziała
-Meruś!
    Merkucjo stanął jak wryty chwytając przy okazji elfkę za rękę. Następnie przyciągnął ją do siebie trzymając w drugiej ręce sztylet.
-Jeszcze raz... - wysyczał przez zęby, patrząc w dół tak aby dziewczyna nie widziała jego twarzy. -...tak powiesz, a twoje życie zakończy się bardzo szybko! - podniósł głowę do góry i spiorunował ją wzrokiem.
-Jesteś śmieszny jak się denerwujesz! - odparła wesoło.
    Ścisnął jej nadgarstek jeszcze mocniej pociągając ją z całej siły do tyłu.
-Ja ci dam "śmiesznego"! - warknął i machnął swoją bronią przed elfką. Po chwili z jej ramienia zaczęła płynąć mała stróżka krwi.
    Chłopak puścił dziewczynę i ruszył dalej przed siebie. Negro zasyczał na oddalającego się ciemnowłosego.
-Dziwny jest - szepnęła Ro do gryfa.
-I to mówi elfka z tym...czymś! - powiedział oschle zatrzymując się.
-To nie ja sobie wybrałam że będę miała gryfa! - wytłumaczyła się ale widząc obruszenie ze strony chowańca dodała. -Ale to nie znaczy że się nie cieszę!
-Ech... - westchnął i przyłożył rękę do twarzy. -Idziemy? - zapytał siląc się na uprzejmość.
-Nie powinniśmy zrobić postoju? Przydałoby się coś zjeść...
-Boże czy ty to widzisz i nie grzmisz! - wykrzyknął sfrustrowany wyciągając ręce do nieba.
-A ty nie jesteś ateistą?
-Zmieniłem wyznanie
-Kiedy?
-Jak cię poznałem - odpowiedział oschle i rzucił swój plecak na ziemię.
-Czy masz coś do jedzenia ze sobą? Jeśli nie to mogę ci coś dać, dostałam dużo od kucharza!
    Chłopak nic nie odpowiedział tylko zaczął zbierać drewno na opał. Kiedy ognisko się paliło wyjął z plecaka nie dawno upieczonego zająca.
-Mam co jeść - powiedział i zaczął konsumpcję.
-Smacznego!
    Merkucjo kiwnął jej tylko w odpowiedzi głową. Następnie elfka wyjęła bułeczkę i suszone mięso. Podzieliła się swoim prowiantem z gryfem i sama zjadło co nieco.
-Zostajemy tu na noc - zarządził złotooki.
    Rosel zadowolona z jego decyzji oparła się o swojego chowańca i usnęła. On okrył ją swoim skrzydłem i sam odpłynął do krainy Morfeusza.
    Arronie swoim obojętnym wzorkiem wpatrywał się w ledwo tlące się ognisko. Chwycił jakiś kawałek drewna i rzucił go w żar. Chłopak odchylił głowę do tyły i spojrzał w górę. Gwiazdy bardzo mocno lśniły na praktycznie czarnym niebie. Ponownie skierował spojrzenie na jedyne źródło ciepła. Następnie zarzucił kaptur na głowę i skrzyżował ręce na piersi. W takich oto okolicznościach zasnął.

czwartek, 5 czerwca 2014

Światopogląd Merkucja Arronie Chanson

   Nim słońce zaczęło wschodzić chłopak już był gotowy do wyruszenia w podróż. Spakowawszy najważniejsze rzeczy typu pieniądze, ubrania na zmianę, prowiant, broń i parę innych pierdół ruszył w dół po schodach. Przed zejściem jednak sprawdził czy ma przy sobie mapę i jakiś tam zwitek. Chciał jak najszybciej opuścić domostwo gdyż wraz ze wschodem słońca knajpa w jego domu jest otwierana, a raczej wymykać się z domu w takim tłumie nie wypada. Jego dłoń spoczywała już na pozłacanej klamce od drzwi i zaraz miała ją przekręcić gdy ktoś go zatrzymał.
-Wiedziałem że ciebie też to spotka, heh...czyż to nie śmieszne? - zapytała podchodząc do chłopaka.
-Po co mnie zatrzymujesz? - spojrzał się znudzony na ojca. -I co niby mnie też spotka? - zaakcentował przedostatnie słowo.
-Dołączenie do akademii, ot co! -zaśmiał się. -Jednak trudno mi uwierzyć że chciałeś mnie opuścić bez słowa. Cóż ci uczyniłem że tak postępujesz? - zapytał zmartwiony.
    Merkucjo stał plecami do jedynego członka swej rodziny. Patrzył wciąż na drzwi, którymi miał zamiar wyjść jakiś czas. Nie odzywał się, zignorował całkowicie słowa opiekuna. Przekręcił powoli klamkę i przyciągnął do siebie.
-Także mogłeś wstąpić do tego czegoś? - zapytał nagle.
-Tak, miałem taką szansę. Było to...całkiem niedawno, jakieś 16 lat temu, heh...Przyszedł do mnie wysłannik z uczelni i zaproponował mi dołączenie do niej. Odmówiłem jak widać, heh...śmieszna sytuacja – odparł. Jak widać w zwyczaju miał kończyć niektóre wypowiedzi sformułowaniem ze słowem „śmieszne” lub westchnięciem albo tym i tym.
-Czemu odmówiłeś? - zapytał jak zwykle z chłodem w głosie.
-Bo urodziłeś się ty...-odpowiedział po dłuższym zastanowieniu i uśmiechnął się pod nosem. -Byłeś wtedy najważniejszy, nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy wyjazd, heh...
    Wysłuchawszy wszystkiego młodzieniec wyszedł powoli na dwór. Jednak zanim zatrzasnął drzwi zwrócił się do barda.
-Wrócę tu – narzucił na głowę kaptur i ruszył przed siebie.
-Nawet nie śmiałem w to wątpić Merkucjo...heh – odpowiedział i zaczął ogarniać karczmę.
    Siedemnastolatek skierował swe kroki w stronę bramy głównej. Mimo iż było wcześniej napotkał na swej drodze wielu strażników jak i zwykłych przechodniów. W pewnym momencie poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Uniósł głowę do góry tak aby dostrzec twarz być może kolejnej ofiary. Jednak była ona skryta pod kapturem.
-Spokojnie szefie! - usłyszał głos owego osobnika.
-Czego?! - warknął orientując się z kim rozmawia.
-Chciałam panu życzyć powodzenia w podróży – powiedziała na jednym oddechu kobieta.
-Nie potrzebnie się fatygowałaś... bezpodstawny trud – stwierdził oschle. -A teraz wracaj do swoich obowiązków, Agatho – rzekł i ruszył dalej.
    Kobieta patrzyła się na niego jeszcze przez chwilę stojąc jak słup soli. Potem uśmiechnęła się lekko i skierowała swe kroki do najbliższego wejścia do bazy.
    Merkucjo mijając przy wyjściu strażników rzucił im pełne nienawiści spojrzenie, następnie poprawiwszy plecak ruszył drogą przed siebie. Szedł wzdłuż kamiennej dróżki aż w końcu na horyzoncie ukazał mu się las. Mógł pójść do niego lub ominąć. Mimo iż mapa, którą posiadał wskazywała okrężny szlak on musiał udać się przez las.
    Kiedy znalazł się w nim doznał wielkiego rozczarowania. Było w nim strasznie spokojnie i jasno. Marudząc pod nosem ruszył przed siebie. Po drodze musiał przeskakiwać wiele różnych strumieni i wspinać się na wielkie góry, które zaczęły się pojawiać z czasem. 
    W końcu kiedy się ściemniło postanowił rozbić obóz. Położył swój bagaż pod jednym z wielkich drzew i zaczął zbierać drewno aby po chwili móc ogrzać się przy ognisku. Przy okazji upiekł sobie mięsko zajęcy, które zabił podczas drogi. Następnie z plecaka wyjął lutnie i zaczął sobie na niej przygrywać. Robił to póki wkoło nie zrobiło się całkowicie czarno. Odłożywszy instrument ułożył się do snu i zasnął.
    Kolejnego dnia wyruszył z samego rana i podróżował spokojnie aż do wieczora. Jego wędrówkę przerwał odgłos łamanych gałęzi. Jak na zabójcę przystało przyczaił się w pobliskich krzakach i...

Oczami Rosel

- Gdzie on... - patrzył z niedowierzaniem kucharz. Nie miał pojęcia co się przed chwilą wydarzyło. Do miasta elfów nie przyszła nigdy nawet jedna osoba, dająca elfowi i to tak młodemu list z Akademii Wybrańców. Ro Usiadła wzdychając cicho. Patrzyła na kartki i nie odrywała od nich wzroku. Zastanawiała się czy jest gotowa na taką podróż. Kucharz usiadł koło niej kładąc jej rękę na ramię.
- Połóż się i prześpij, już jest późno. Nazbierasz sił i może już jutro wyruszysz.
- Ale... Ale ja nie jestem pewna czy dam radę.
- Jesteś silną, mądrą dziewczyną. Dostałaś szansę o jakiej wiele osób może tylko pomarzyć. Nie musisz się o nic martwić. Zaopiekuje się Lio i będziemy tu na ciebie cierpliwie czekać.
Po tych słowach Rosel uśmiechnęła się i przytuliła go.
- Dziękuje- powiedziała puszczając kucharza i powoli odchodząc na górę do swego pokoju. Weszła i rzuciła się na łóżko. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. To wszystko stało się tak szybko. Patrząc na sufit i zastanawiając się nad swoimi dalszymi losami, zasnęła.
~Następnego Dnia~
- Pobudka... Już ósma rano Rosel.
Otworzyła oczy i zobaczyła zamazaną postać. Dojrzała czapkę kucharską po której od razu zorientowała się, że to Pan John. Przetarła oczy a więc przez chwile wszystko co widziała było rozmazane. Podniosła się i ujrzała jakieś ubranie i plecak.
- Co to?- Zapytała.
-To są twoje ubrania, prowiant, łuk, strzały i miecz na podróż. Od piątej rano nie mogłem spać, gdyż byłem bardzo przejęty twoim wyjazdem. Uznałem żeby w ten czas Cię przygotować więc przygotowałem Ci prowiant na drogę, a Lio skoczył do sklepu po strój, strzały oraz miecz.
   Rosel nie wiedziała co ma powiedzieć. To było takie miłe z ich strony. Wstała i zaczęła przeglądać przygotowane dla niej rzeczy.Jej wzrok przykuł lśniący biały strój. Następnie z mniejszym zapałem obejrzała miecz.
- Dziękuuuje!- Rzuciła się z podziękowaniami na szyje kucharza. Następnie przytuliła Lio.
   Po krótkiej rozmowie nadszedł czas aby Rosel ruszyła w drogę. Pożegnała się z rodziną i Lucky'm.             Wyszła z domu postanawiając, że nie będzie obracać się za siebie. Wyciągnęła z torby mapę i ruszyła we wskazanym na niej  kierunku. Szła przed siebie z optymistycznym nastawieniem. Była szczęśliwa, że dostała taką szansę. Idąc wzdłuż drogi, którą mała wyjść z miasteczka spotkała kilku znajomych, którzy życzyli jej powodzenia i tulili ją na pożegnanie. "Odwiedź nas w wolnym czasie!"- krzyczeli co niektórzy.
- Ciekawe jak tam jest i jak będzie wyglądała ta szkoła. Pewnie poznam wielu nowych znajomych!- Mówiła sama do siebie z uśmiechem na twarzy ściskając w dłoni broszkę od jej ukochanego naszyjnika, z którym się nigdy nie rozstawała.
   Nie śpieszyło się jej z dojściem na miejsce. Szła powoli rozglądając się to na lewo to na prawo. Zauroczył ją wygląd pięknych kolorowych kwiatów kwitnących przy drodze. Zrywała je i wąchała. Uwielbiała ten zapach natury. Miała wielką nadzieje, że koło szkoły będzie jakiś porządny i duży ogród, którym będzie mogła się zajmować i odprężać w wolnym czasie. Za domem miała swój mały ogródek. Opiekowała się nim codziennie. Było w nim dużo rodzajów kwiatów. Znajdowały się w nim także bardzo rzadkie rośliny czy owoce.
   Nagle stanęła w miejscu nie odrywając wzroku od tego co napotkała. To był ten las, ten zakazany.
- Jak to mam wejść do zakazanego lasu?... Może poszłam w złym kierunku- zastanawiała się uważnie patrząc na mapę.
- Mam stu procentową pewność, że idę dobrze... To musi być tędy.
   Ruszyła na przód sprawdzając czy nikt jej nie widzi. Mogła by ja spotkać surowa kara za to, że wkroczyła do lasu. Z drugiej strony, bardzo cieszyła się, że mapa prowadzi ją tędy. Była bardzo ciekawska więc i tak za jakiś czas zapuściła by się w nieznane, aby poznać z jakiego powodu elfy nie mogą tam wchodzić. Tym razem przynajmniej miała wymówkę, że musi iść tędy aby dotrzeć do akademii. Weszła na jego teren bacznie obserwując wszystko wokół. Nie rozumiała czemu jest zakazany. Ten las był przepiękny. Wszędzie gdzie się spojrzało były piękne rośliny, ciekawe zwierzęta i dość rzadko spotykane owady. Mówiąc w skrócie ten las tętnił życiem. Przysiadła na chwilę aby zobaczyć co przyszykował jej Pan John. Gdy otworzyła torbę zauważyła papierek.
- Zapomniała bym na śmierć! Miałam przecież to otworzyć. Ciekawe co to jest...- Rozwinęła zwitek.
Nagle zrobiło się strasznie jasno, a papierek poleciał w górę. Okoliczne zwierzęta pochowały się i pouciekały. Gdy magiczna aura zaczęła przygasać oczom Ro ukazał się potężny czarny gryf. 
-Witaj, nazywam się Negro i od dziś będę twym towarzyszem- Powiedział stwór kłaniając się i wykonując gest skrzydłem jak prawdziwy dżentelmen. 
- Łaaaaał!- Odrzekła Ro. Nie wiedziała co powiedzieć gdyż nigdy nie witała się z gryfem. Nie była zszokowana, raczej zaciekawiona. W głowie kłębiło jej się mnóstwo pytań, lecz zaczął zapadać zmrok i wolała znaleźć miejsce, w którym się schowają i przenocują.
 A więc szli dalej razem. Gryf latał wysoko nad koronami drzew, a Ro szła na dole oglądając jakie jeszcze sekrety kryje przed nią zakazany las. 

Nagle usłyszała szelest w krzakach w oddali. Gryf zleciał i wyczulił wszystkie zmysły, aby dojrzeć źródło hałasu. Ro napięła łuk i wycelowała w krzaki...